Piotrków
Między Rosz ha-Szana a Jom Kipur 5700 przed bóżnicę zajechało auto z niemieckimi oficerami. Zabrali wszystkie zwoje Tory, w liczbie ponad trzydziestu, i wyrzucili je na plac naprzeciwko bóżnicy. Plac był okolony drewnianym płotem, który odgradzał go od ulic Piłsudskiego i Jerozolimskiej. Z dwóch boków granicę placu stanowiły domy i budynki należące do Żydów.
W drewnianym parkanie, na odcinku ciągnącym się wzdłuż Piłsudskiego, były drzwiczki. Przy tych drzwiczkach stał żandarm z karabinem w ręce, pilnując, by Żydzi nie wykradli stamtąd zwojów Tory.
Mijał dzień za dniem i tak nadeszły święta Sukot. Często padał deszcz. Zwoje Tory na placu, część nawet bez sukienek, walały się w kałużach i w błocie, które powstały w wyniku opadów deszczu.
Żydom, którzy przechodzili koło placu i widzieli pohańbienie Tory, tę wielką obrazę boską, jaką zgotowano największej świętości, serce krwawiło, a z ich oczu lały się łzy. Każdy przechodzień zaciskał pięści w kieszeniach, ale nic nie mógł zrobić.
Bezczeszczeniem świętości niezwykle przejął się wieloletni ławnik bundowski w piotrkowskim magistracie, członek rady miejskiej, parnas gminy, jeden z filarów Bundu w Piotrkowie – bp. p. Abraham Wajshof [3].
P. Wajshof zorganizował kilku bundowskich towarzyszy i kiedy żandarm stał na straży przy drzwiczkach w parkanie przy ulicy Piłsudskiego, przez sąsiedni dom żydowski dostali się na plac, niemal na oczach żandarma sprawnie zabrali zwoje Tory i szybko wrócili tą samą drogą, którą przyszli. Kiedy po krótkim czasie żandarm przyszedł na plac, nie znalazł tam już żadnego zwoju Tory. (…)
Latem 1941 w Piotrkowie aresztowano wszystkich miejscowych przywódców żydowskich, w tym: prezesa Tenenberga, Wajshofa, ławnika piotrkowskiego magistratu i prezesa zarządu gminy Jakuba Berlinera, człowieka, który swoje życie poświęcił pracy społecznej (…), Wajngarta, Frajnda, Adlera, Zojera i innych. Wszystkich wywieziono do Oświęcimia i tam ich wykończono.
Cześć ich pamięci. [4]