Anna Kowalczyk o obiekcie:
Byłam taką dziewczynką. Tańczyłam, stroiłam się i pozowałam do zdjęć pewna swojego talentu i wdzięku. Na improwizowanych scenach. W baletkach-skarpetkach, które musiały wystarczyć za pointy. Marzyłam o byciu baletnicą, ale w moim mieście nie było szkoły baletowej. Ani teatru. Była jednak szkoła tańca. Nie było sal z lustrami i drążkiem, ale był parkiet sali gimnastycznej w pobliskiej podstawówce – do południa boisko do koszykówki, wieczorami – wiedeńska sala balowa. Mnie wystarczył. Tak jak im, zapewne.
Pamiętam, że wszystko było wielką improwizacją – sukienki szyte przez mamy i sąsiadki ze zdobycznych szyfonów oraz taft. Z niegdysiejszych sukien ślubnych i wieczorowych. Ważne, żeby na tiulu i się kręciły. Drogocenne cekiny i dżety – przeszywane z jednych strojów na drugie do czasu, aż całkiem poginęły albo zaszły mgłą, tracąc blask. Szczotkowane i farbowane w domowej umywalce jutowe pakuły, które udawały włosy, by dodać splendoru naszym mysim ogonkom spinanym mozolnie we fryzury. Dekoracje sceniczne z brystolu i krepiny (za którymi też nieraz stał jakiś rower i radio). Przebieranki, pożyczanki, malowanki, wdzięczenie się. By błyszczeć. Żeby patrzyli. By się nami zachwycili. Wszak jesteśmy t a n c e r k a m i.
Ale nade wszystko FRAJDA płynąca z tańca. Ciągle i na nowo ten dreszcz, gdy zaczynała się muzyka. Ciekawskie i cierpliwe testowanie granic swojego ciała – pamięci mięśni, wytrzymałości stawów, gotowości skóry na bliskość i dotyk ciał obcych, które jednak stają się bliskie, gdy też tańczą. Rozpychanie się coraz dalej, coraz głębiej w tym ciele. I w przestrzeni, która się poddaje i otwiera. Na ruch. Na mój ruch. Na moje ręce i nogi, i falbany, i wirujące włosy. Mylenie kroków. Obroty, dużo obrotów. Do zawrotu głowy. Ukłony, brawa, szczęście. Spełnienie.
Nie zostałam baletnicą, nie zatańczyłam w Jeziorze łabędzim, ale marzenie o pointach spełniłam. W dorosłości, grubo po trzydziestce znalazłam swoją salę z lustrami i drążkiem, nauczyłam się wszystkich po kolei arabesque, passé, relevé. Zastanawiałam się wtedy, kogo widzę, w tym lustrze. Czy patrzyła na mnie ta sama dziewczynka co wtedy? Po tamtych latach zostały jej umięśnione łydki i proste jak struna plecy – zawsze pytają, skąd takie. I koński ogon – do dziś wysoko spina włosy, bo tylko takie nie przeszkadzają w tańcu. Jej ciało urosło i już lepiej zna swoje możliwości – urodziło i wykarmiło dziecko, przeszło kilka chorób, kontuzji i operacji, weszło na wiele gór, pływało w kilku morzach. Ale wciąż czuło ten dreszcz, gdy stawało na parkiecie i zaczynała się muzyka. Wciąż czuło się ciałem tancerki – silnej, dumnej, pięknej i pełnej wdzięku. Takiej do podziwiania. I do zachwytu.
W naszym repozytorium cyfrowym obiekt można zobaczyć w najwyższej jakości.
_____
Projekt jest finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszu EOG oraz przed budżet krajowy #EEAGrants #Funduszenorweskie #EOG #EEANorwayGrants