Menu
- Aktualności
- Wydarzenia
- Oneg Szabat
- Zbiory
- Nauka
- Wystawy
- Edukacja
- Wydawnictwo
- Genealogia
- O Instytucie
- Księgarnia na Tłomackiem
- Czasopismo „Tłomackie 3/5"
- Kwartalnik Historii Żydów
Żydowscy deportowani zgromadzeni na terenie ujeżdżalni dawnych koszar wojskowych z Zbąszyniu, 29 października 1938 r.; Narodowe Archiwum Cyfrowe
W pomoc deportowanym – których najliczniejsza grupa znalazła się w obozie przejściowym w przygranicznym wówczas miasteczku Zbąszyń w województwie poznańskim – zaangażowała się społeczność żydowska w Polsce i nie tylko. Byli wśród nich przyszli członkowie tajnej grupy Oneg Szabat, w czasie wojny zajmującej się tworzeniem Podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego – Icchak Giterman, Emanuel Ringelblum i Rachela Auerbach. Kolejność jest nieprzypadkowa – w nowojorskich dokumentach Jointu (Amerykańsko-Żydowskiego Połączonego Komitetu Rozdzielczego – organizacji non-profit założonej przez amerykańskich Żydów w 1914 r., wspierającej działalność społeczności żydowskich w Europie i na całym świecie) znajduje się wiele raportów autorstwa Gitermana, będącego szefem jego warszawskiego biura. Bardziej od niego znani Ringelblum i Auerbach, również działający z ramienia Jointu, o Zbąszyniu wspominają raczej urywkowo. Doświadczenia zbąszyńskie przygotują ich do przyszłej działalności w getcie warszawskim.
„Utrata łączności z państwowością polską”
Z perspektywy czasu Polenaktion jawi się jako rezultat stopniowej radykalizacji polityki III Rzeszy wobec Żydów – deportacja stanowiła kolejny krok w prześladowaniach żydowskich mieszkańców państwa. Nałożyło się na to napięcie dyplomatyczne pomiędzy Polską a Niemcami. Kiedy Polska odzyskała niepodległość, w Niemczech przebywało już ponad 50 tys. Żydów urodzonych na terenach etnicznie polskich, którzy wyemigrowali tam przed 1918 r. – większość z nich pochodziła z Kresów Wschodnich oraz Galicji.
Perypetie emigracyjne większości z nich kształtowały się podobnie – tymczasowa emigracja zarobkowa z biegiem czasu przekształciła się w stały, wieloletni pobyt. Najliczniej zamieszkiwali duże ośrodki miejskie – największym skupiskiem stał się Berlin, gdzie w tym czasie mieszkała około jedna trzecia wszystkich Żydów w Niemczech. Jak pisze Jerzy Tomaszewski, „mieszkało tu ogółem 43,8 tys. Żydów nie posiadających niemieckiego obywatelstwa, w tym 17,4 tys. z obywatelstwem polskim”[2] (na podstawie ustawy z 20 stycznia 1920 r. polskie obywatelstwo przysługiwało osobom, które urodziły się w jednym z trzech zaborów: pruskim, austriackim i rosyjskim)[3]. W grupie tej znaleźli się ludzie dysponujący znaczącym majątkiem (dorobili się go jeszcze w Polsce, bądź już na miejscu), przeważały jednakże osoby biedne bądź (w najlepszym wypadku) średniozamożne – drobni przedsiębiorcy (rzemieślnicy i kupcy) i robotnicy (zatrudnieni głównie w górnictwie czy przemyśle). W oczach znacznej części Żydów niemieckich uchodzili za Ostjuden, traktowano ich z wyraźnym lekceważeniem bądź wyższością, pomimo podjętych wysiłków ku asymilacji.
Po przejęciu władzy przez narodowych socjalistów w styczniu 1933 r. sytuacja 523 tys. Żydów w Niemczech (stanowiących wówczas mniej niż jeden procent ogółu populacji) dramatycznie się pogorszyła, a w szczególności odnosiło się to ludności napływowej. Mając to na uwadze, polskie władze – w akcie politycznego umycia rąk, nie chcąc mieć do czynienia z ewentualną falą imigracji i koniecznością obsłużenia kłopotliwych uchodźców[4] –31 marca 1938 r. przyjęły ustawę o pozbawieniu ich obywatelstwa. W myśl art. 1 tej ustawy polskiego obywatelstwa pozbawiony mógł być ten obywatel, który:
Można przypuszczać, że pierwszy ustęp dotyczył działaczy czy sympatyków komunistycznych. Pretekstu dostarczały już wcześniejsze praktyki – powstała w 1936 r. w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych instrukcja „[…] nakazała konsulom, by wnioski dotyczyły zwłaszcza Żydów i komunistów i zalecała dyskrecję”[6]. Zawarta w ustępie drugim „utrata łączności z państwowością polską” była sformułowaniem na tyle nieostrym, że, jak trafnie uchwycił to Jerzy Tomaszewski, podlegać mu mógł w istocie „każdy obywatel, który przebywał za granicą i nie odczuwał potrzeby odwiedzania konsulatu polskiego. […] Innymi słowy – dodaje – władze administracyjne otrzymały do ręki instrument pozwalający dowolnie odbierać obywatelstwo obywatelom znajdującym się poza krajem, bez kontroli organów niezależnych”[7].
Czyniąc użytek z art. 1, ust. 3 niniejszej ustawy, 6 października 1938 r. władze wydały rozporządzenie nakazujące każdemu obywatelowi RP przebywającemu poza granicami kraju pilne przedłożenie paszportu we właściwym konsulacie celem rejestracji i otrzymania adnotacji kontrolnej potwierdzającej ważność dokumentu do 30 października 1938 r. – w przeciwnym razie utraciłby obywatelstwo i prawo powrotu do Polski. Podkreślić należy fakt, iż treść tego rozporządzenia opublikowano w Dzienniku Ustaw dopiero 15 października 1938 r., co znacznie skróciło czas potrzebny do spełnienia podanych formalności przez niemałą liczbę osób do zaledwie dwóch tygodni (jeśli w ogóle się o tym dowiedzieli , co nie było wcale taką oczywistością). Z perspektywy hitlerowskich Niemiec konsekwencje skutecznej realizacji tych zamierzeń polskich władz okazałyby się trudne do przyjęcia, gdyż po upływie wskazanego terminu tysiące przebywających tam obywateli polskich o żydowskim pochodzeniu z dnia na dzień stałyby się bezpaństwowcami, co uniemożliwiłoby ich deportację do państw pochodzenia. Przed końcem miesiąca III Rzesza uznała zagranicznych Żydów za „niezasługujących na gościnność”[8], kładąc w ten sposób podwaliny pod przyszłe przemocowe działania.
Można było zabrać ze sobą nie więcej niż dziesięć marek…
Szef Służby Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst) i Gestapo, Reinhard Heydrich, działając z upoważnienia Reichsführera-SS Heinricha Himmlera, 26 października 1938 r. nakazał służbom porządkowym niezwłocznie zatrzymanie wszystkich polskich Żydów, w tych dysponujących ważnymi paszportami, i wysłanie ich w transportach grupowych na granicę niemiecko-polską przed upływem 29 października. Zaakcentował, że „jak największa liczba polskich Żydów, w szczególności dorosłych mężczyzn, do tego dnia musi zostać pomyślnie przerzucona do Polski”[9]. Ponieważ jeszcze w kwietniu 1938 r. władze III Rzeszy przeprowadziły obowiązkową rejestrację majątków o wysokości powyżej dwóch tysięcy marek, jak również aktywów krajowych i zagranicznych w posiadaniu Żydów, znały adresy i miejsca pobytu żydowskich emigrantów z Polski – jak już wspomniano, do Niemiec przyjechali oni przede wszystkim w celach zarobkowych, wielu z nich mieszkało tam już od kilku pokoleń.
W piątek 27 października policja zapukała do drzwi wybranych osób i rodzin. Często następowało to wczesnym rankiem, ludzie byli zabierani z łóżek, jeszcze w piżamach bądź koszulach nocnych, następnie kierowano ich na najbliższy komisariat, a po wylegitymowaniu prowadzono do punktu zbiorczego (dworce, hale sportowe, stadiony, sale koncertowe), skąd wyjeżdżali pociągami osobowymi w kierunku granicy polsko-niemieckiej. Można było mieć przy sobie nie więcej niż dziesięć marek. Jeśli ktoś zabrał ze sobą więcej gotówki i nie zdołał jej ukryć, był surowo karany. Wiele osób zostało odseparowanych od swoich rodzin – żon, mężów, dzieci, bliższych i dalszych krewnych, którym udało się pozostać w Niemczech, o czym nierzadko decydował szczęśliwy traf, np. to, że w momencie wizytacji ktoś znajdował się poza miejscem zamieszkania.
Przez polską granicę pod koniec października 1938 r. przeszło w sumie kilkanaście tysięcy deportowanych, najczęściej przywoływana łączna liczba to siedemnaście tysięcy. Największa fala – ponad dziewięć tysięcy osób – trafiła do przygranicznej niemieckiej stacji kolejowej w Neu Bentschen (dzisiejszy Zbąszynek). W późnych godzinach wieczornych 28 października zostali wysadzeni z pociągów i przeganiani pod lufami karabinów z nasadzonymi u ich końców bagnetami przez zieloną granicę do pobliskiego Zbąszynia. Dramatyczny opis tego przemarszu przedstawił Zyndel Grynszpan – krawiec, właściciel sklepu spożywczego w Hanowerze, który wyemigrował tam w 1911 r. z rodzinnego Radomska – zeznając jako świadek oskarżenia na procesie Adolfa Eichmanna w 1961 r. w Jerozolimie. Na wieść o trudnej sytuacji rodziny jeden z jego synów, przebywający wówczas w Paryżu Herszel Grynszpan, dokonał udanego zamachu na sekretarza niemieckiej ambasady, Ernsta von Ratha, co stało się pretekstem do rozpętania „Nocy Kryształowej” (Kristallnacht) 9–10 listopada 1938 r.[10]. Ponadto do Zbąszynia wjechały bez wcześniejszej zapowiedzi pociągi wiozące kolejnych deportowanych. Zbąszyń liczył w tym czasie około 5 400 mieszkańców (w tym kilka rodzin żydowskich, w 1938 r. zamieszkiwało tam 53 Żydów), w ciągu kilku jesiennych dni jego populacja zwiększyła się co najmniej dwukrotnie. Pozostała część osób skierowana została w stronę innych przygranicznych miejscowości, takich jak Chojnice, Katowice, Bytom, Gliwice, Drawski Młyn czy Ujście.
„Krawcy, szewcy, fryzjerzy – wszyscy bez grosza przy boku”
Przesiedleńcy pochodzili przede wszystkim z największych niemieckich ośrodków miejskich, takich jak Berlin, Dortmund, Düsseldorf, Essen, Hamburg, Hanower, Kolonia bądź Wiedeń. Znalazły się wśród nich niemowlęta, kobiety w ciąży oraz osoby w zaawansowanym wieku. Byli tam ludzie o różnych profesjach („krawcy, szewcy, fryzjerzy – wszyscy bez grosza przy boku, pozbawieni ubrania czy bielizny na zmianę” – jak napisano w jednym z raportów Jointu[11]), wykształceniu, stanie społecznym, stopniu zamożności. Niemcy wydalić mieli m.in. cały personel Hochschule für die Wissenschaft des Judentums (niem. Wyższej Szkoła Studiów Żydowskich) – znanego na całym świecie seminarium rabinackiego działającego w Berlinie od 1872 do 1942 r. (gdy zostało zamknięte przez władze III Rzeszy). Wśród deportowanych znaleźli się przedstawiciele środowisk artystycznych, w tym m.in. współpracująca z Bertoltem Brechtem aktorska rodzina Merory. Uwagę zwraca również niemała liczba weteranów armii polskiej – Legionistów, uczestników wojny polsko-bolszewickiej czy walk na wschodnich obrzeżach odradzającego się państwa – a także austriackiej, pruskiej i rosyjskiej. Jeden z deportowanych, Jakub Salomon, utrzymywał, że w czasie swego pobytu w Niemczech był na usługach polskiego wywiadu, na dowód czego przedłożył pieczątkę służby oficerskiej oraz wizytówkę polskiego wicekonsula w Essen[12].
Po krótkotrwałym pobycie w Zbąszyniu zgodę na dalszy wyjazd w głąb kraju otrzymało od dwóch do czterech tysięcy osób –tych, których krewni wciąż mieszkali w Polsce i byli w stanie przygarnąć ich do siebie. Joint opłacał koszt kupna biletów kolejowych, by deportowani mogli udać się w rodzinne strony lub dotrzeć do swoich krewnych. Jeśli istniała taka możliwość, przekazywał też środki pieniężne ludziom, którzy utkwili po drodze w większych miastach.
Poza Zbąszyniem największa liczba żydowskich deportowanych znalazła się w Krakowie – pod koniec grudnia 1938 r. zarejestrowało się tam około 2 700 osób[13]. Na początku listopada 1938 r. około 1200 osób tymczasowo przebywało w Poznaniu – znajdowała się tam najbliższa znacząca społeczność żydowska gotowa ich przyjąć[14]. Tak samo liczna grupa znalazła schronienie w Warszawie. Około tysiąca osób trafiło do Lwowa, około sześciuset do Łodzi, zaś powyżej setki do miejscowości takich jak Stanisławów, Tarnopol, Tomaszów Mazowiecki bądź Chrzanów[15].
Obóz w Zbąszyniu
Jednak już 31 października wszystkie wyjazdy ze Zbąszynia zostały wstrzymane, rogatki obstawiono posterunkami policyjnymi, policja nadzorowała też dworzec. Dla pozostałych na miejscu około sześciu tysięcy deportowanych zorganizowano prowizoryczny obóz przejściowy. Od 1500 do 2000 ludzi zakwaterowanych zostało na terenie dawnych koszar wojskowych Siódmego Pułku Strzelców Konnych Wielkopolskich z przylegającymi do nich stajniami. Kolejnym punktem koncentracji stał się wówczas nieczynny (dzisiaj już nieistniejący) młyn należący do braci Grzybowskich, członków jednej z ledwie kilku pozostających w mieście rodzin żydowskich. Tak opisywał to miejsce w reportażu Inferno w Zbąszyniu zamieszczonym w „Dzienniku Ludowym” niespełna sześć tygodni po zdarzeniach z końca października Zbigniew Mitzner:
[…] pięciopiętrowy, prawdziwie czarci młyn od pułapu do fundamentów wypełniony wygnańcami. Na szczyt młyna wchodzi się po drewnianych, wąskich, stromych schodach. A na szczycie skóra cierpnie na myśl o jednej zapałce, która może tu wzniecić pożar. Na tym przypadku, że ta zapałka nie zapali wysuszonego drewna, zawisło życie wielu setek ludzi, którzy ten młyn zaludniają dzień i nocą, i którym zastępuje on mieszkanie[16].
Oprócz pożaru występowało też wysokie ryzyko wybuchu epidemii – dzieci z konieczności przebywać musiały w bliskim sąsiedztwie osób z gruźlicą i innymi chorobami. Sporządzone ad hoc pomieszczenia nie izolowały przed coraz bardziej doskwierającym zimnem, stłoczeni w wielkiej masie deportowani w zasadzie pozbawieni zostali prywatności.
Między Zbąszyniem a Neu Bentschen („na czymś w rodzaju ziemi niczyjej”[17]) koczowało przez pewien czas kilkadziesiąt osób nieposiadających ważnych paszportów, przez co polskie władze nie mogły wpuścić ich dalej. Przyczyną braku dokumentów było ich zagubienie lub wyrzucenie w trakcie transportu, zabranie przez policję czy oddanie do prolongaty w polskich konsulatach, żeby wypełnić rozporządzanie MSW z 6 października 1938 r., i nieuzyskanie ich z powrotem przed nagłą deportacją. Oni także otrzymali odzież, jedzenie i schronienie, na takich samych zasadach jak ci, którym udało się przekroczyć granicę. 24 grudnia 1938 r. w strażnicy na przejściu drogowym Zbąszyń-Rogatka, należącej do polskiej służby granicznej, zamieszkiwało 28 osób o niejasnym statusie[18] (liczba ta wahała się w różnym czasie od dwudziestu–trzydziestu do pięćdziesięciu)[19].
Dwufazowość pomocy
W pierwszych dniach i nocach – gdy deportowani Żydzi znaleźli się w dramatycznej sytuacji, a pomoc ze strony naprędce konstruowanych wówczas przez Żydów w Polsce i za granicą komitetów pomocowych, organizacji międzynarodowych (jak Joint) czy gmin wyznaniowych zaczęła dopiero się formułować – naprzeciwko ich potrzebom wyszła polska ludność w Zbąszyniu. Dostarczali żywność (do momentu, aż zorganizowane zostały zbiorowe kuchnie), odzież i inne niezbędne produkty. Wynajmowali deportowanym pokoje w prywatnych posesjach – około 2000–2500 osób znalazło w ten sposób dach nad głową, nierzadko na dłuższy czas. Żydowskie komitety pomocowe opłacały czynsz za wynajem, mimo to – jak stwierdzono w jednym z raportów Jointu – wielu właścicieli mieszkań odmawiało przyjęcia pieniędzy. Nie można wykluczyć, że istotną motywacją do udzielenia pomocy w tak zmasowanej skali było przekonanie o tymczasowości sytuacji, w której znaleźli się migranci. Jerzy Tomaszewski przeciwstawia postawę polskich władz, uchwalających ustawę o pozbawieniu obywatelstwa, zwykłym mieszkańcom Zbąszynia, którzy ruszyli z pomocą potrzebującym. W jego przekonaniu ci drudzy uratowali honor Polski[20].
W polskich i żydowskich relacjach z tamtego okresu uwidacznia się dwufazowość pomocy, na początku spontanicznej, oddolnej i bezinteresownej, niesionej w głównej mierze przy udziale polskich mieszkańców oraz nielicznej lokalnej wspólnoty żydowskiej – i późniejszej, bardziej „sprofesjonalizowanej” pomocy ze strony Żydów w Polsce i na świecie, którzy wzięli na siebie główny ciężar związany z utrzymywaniem współbraci w potrzebie. Powołany został do życia Centralny (Międzyorganizacyjny) Komitet Pomocy Uchodźcom Żydowskim z siedzibą przy ul. Tłomackie w Warszawie – wówczas mieściła się tam Główna Biblioteka Judaistyczna oraz Instytut Nauk Judaistycznych (współcześnie Żydowski Instytut Historyczny) – koordynujący działania utworzonych naprędce niezliczonych komitetów lokalnych. Komitet skupiał wiele znakomitości ze świata polityki, nauki czy biznesu, a przewodniczył mu rabin Mojżesz Schorr [21]. Istotne uzupełnienie dla komitetów pomocowych pod względem organizacyjno-finansowym stanowiły organizacje o międzynarodowym zasięgu – w pierwszej kolejności był to Joint.
„Zbąszyń zaczął przypominać zwykłe żydowskie miasteczko”
Już pierwszego dnia w Zbąszyniu zjawiła się pokaźna liczba żydowskich działaczek i działaczy, z czego wiele osób przebywało tam przez dłuższy czas lub wizytowało to miejsce wielokrotnie – np. Icchak Giterman, który po raz pierwszy zbąszyński obóz wizytował 2 listopada 1938 r., prosto po interwencji w Katowicach i Chojnicach. W gronie tym znaleźli się też m.in. Emanuel Ringelblum i Rachela Auerbach. Ogólne wrażenia na widok tego, co mieli zastać w Zbąszyniu, obrazowo ujął Giterman:
[…] Pierwszym odczuciem towarzyszącym nam po przyjeździe było przekonanie, że niczego więcej nie dało się tu zrobić. Zorganizowanie jakiejkolwiek pomocy w zaistniałych okolicznościach wydawało się niemożliwością. Na miejscu było zaledwie sześć-siedem żydowskich rodzin. Pomijając straszliwe warunki mieszkalne, nie było tam nawet możliwości, by podgrzać mleko dla dziecka, a tym bardziej, by coś ugotować. Nie było tam ani jednego talerza, pojemnika, noża czy widelca. […] Był to widok, który mógł doprowadzić do rozpaczy[22].
Dzięki pełnej poświęcenia postawie wielu wolontariuszy i liderów wśród żydowskich społeczności z pobliskich miast i miasteczek z początku rozpaczliwa i nierozwiązywalna sytuacja znalazła się pod kontrolą. Joint natychmiast utworzył w Zbąszyniu swe biuro. Można się było w nim zarejestrować, za jego pośrednictwem wydawano odzież, pożywienie oraz pozostałe niezbędne rzeczy.
Szczególny akcent położony został na działalność samopomocową wśród samych Żydów – zamiast liczyć wyłącznie na wsparcie od specjalistów z zewnątrz, angażowano znajdujących się wśród deportowanych lekarzy, krawców, kucharzy, prawników, księgowych, jak również reprezentantów innych przydatnych profesji. Giterman oszacował liczbę żydowskich wolontariuszy na około 350 osób („najbardziej wykształceni i inteligentni spośród uchodźców”[23]). O ich oddaniu na rzecz poprawy warunków w obozie świadczy fakt, że jeden z nich, choć miał możliwość, by wyjechać do bogatych krewnych w Polsce, zdecydował się zostać na miejscu i kontynuować pracę na swoim dotychczasowym stanowisku.
To samo można powiedzieć o przybyłych do Zbąszynia ochotnikach. Jeden z nich, dr Steier z Kalisza, opuścił miejscowy szpital, gdzie był zatrudniony jako lekarz-internista, by sprawować kontrolę nad magazynami gromadzącymi i wydającymi rzeczy dla deportowanych[24]. Początkowo spał na gołej posadzce, dopiero piątego dnia dał się przekonać, żeby położył się na jednym z worków wypełnionych słomą. „Napływ chętnych do pomocy poddawany był kontroli oraz weryfikacji, jednak z każdego miasta znalazło się po sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób wypełniających powierzone im obowiązki z pełnym poświęceniem – pisał Giterman – W pierwszych dniach nie było nawet czasu na jedzenie czy sen. Wielu współpracowników zachorowało z powodu nieludzkiego wysiłku”[25].
Szczegółową charakterystykę poszczególnych sekcji i instytucji w obozie przejściowym dla uchodźców w Zbąszyniu zawierało sprawozdanie wysokiego przedstawiciela Jointu, Morrisa C. Tropera, dlatego warto przytoczyć ten jego fragment w całości:
Dzięki takim zabiegom w Zbąszyniu udało się przywrócić choćby namiastkę normalności. „[…] po pewnym czasie Zbąszyń zaczął przypominać zwykłe żydowskie miasteczko – pisał Giterman – Prędko zorganizowano dyskusje wśród żydowskiej młodzieży syjonistycznej czy kursy nauki języka polskiego. W soboty w barakach rozbrzmiewał śpiew. Celebrowano tam wejście dzieci w pełnoletniość [bar micwę w przypadku chłopców, bat micwę u dziewczynek – Sz. P.], czytano święte zwoje Tory. […]”[27]. W liście z 6 grudnia 1938 r. do swego przyjaciela Rafała Mahlera w podobnym duchu wypowiadał się Emanuel Ringelblum. Przyrównał on obóz w Zbąszyniu do sprawnie funkcjonującej tkanki miejskiej:
W ciągu owych pięciu tygodni […] założyliśmy całe miasteczko, z działami zaopatrzenia, usługami ciesielskimi, krawieckimi, szewskimi, fryzjerskimi, wydziałem porad prawnych, biurem emigracji i własną pocztą (z 53 zatrudnionymi osobami), biurem pomocy społecznej, sądem dla poszkodowanych, komisją porządkową, jawną i tajną służbą kontroli, służbą czystości, rozgałęzioną służbą sanitarną itd. Oprócz 10‑15 osób z Polski zatrudnionych jest prawie 500 uchodźców z Niemiec we wszystkich tych działach, które wymieniłem. Co ważne – nie ma tu poczucia, że jedni otrzymują a drudzy dają. Uchodźcy widzą w nas braci, którzy starają się pomóc w czasie wielkiego nieszczęścia, istnej tragedii. Niemal na wszystkich odpowiedzialnych stanowiskach pracują uchodźcy[28].
Ringelblum prowadził poza tym intensywną działalność dokumentacyjną – notował relacje deportowanych (ze szczególnym naciskiem na przypadki brutalnego potraktowania ich przez władze niemieckie z nadzieją na możliwość wykorzystania ich w ewentualnych sprawach karnych), zapisywał własne spostrzeżenia, zachęcał on pozostałych żydowskich aktywistów do tego samego. „W zaleceniach Emanuela Ringelbluma dla współpracowników dostrzec dziś można zalążek myśli, która legła później u podstaw działalności Oneg Szabat oraz stworzenia Archiwum Getta Warszawskiego”[29] – stwierdza Jerzy Tomaszewski. Materiały owe, niestety, nie zachowały się do dnia dzisiejszego.
Późniejsze losy deportowanych
Obóz w Zbąszyniu – w założeniu przejściowy – polskie władze zlikwidowały dopiero pod koniec sierpnia 1939 r., tuż przed wybuchem wojny. Do tego czasu wyemigrować z Polski zdołała zdecydowana mniejszość wśród deportowanych – szacunki oscylują od poniżej tysiąca do 2500 osób[30]. Szczególną grupę stanowiły żydowskie dzieci, które za pośrednictwem żydowskich i międzynarodowych organizacji pomocowych, przetransportowane zostały z Niemiec, Austrii, Czechosłowacji, Polski i Wolnego Miasta Gdańska do Wielkiej Brytanii oraz Skandynawii w ramach tzw. transportów dziecięcych (niem. Kindertransporten) – pierwszy transport z 54 dziećmi ze Zbąszynia odpłynął 14 lutego 1939 r., kolejny, z około trzydzieściorgiem dzieci na pokładzie, 1 sierpnia 1939 r., oraz ostatni, najliczniejszy z nich (z około siedemdziesięciorgiem dzieci na pokładzie) – 29 sierpnia 1939 r.[31].
Przeważającą większość deportowanych z Niemiec Żydów polskiego pochodzenia, którzy nie mieli szczęścia wyjechać, wojna zastała w wielu różnych miejscach w Polsce. Duża grupa wysiedleńców, która znalazła schronienie w Warszawie i pozostała w stolicy do wybuchu wojny, została potem zamknięta w tamtejszym getcie, wydzielonym na początku października 1940 r., a zamkniętym i odizolowanym od strony „aryjskiej” 16 listopada 1940 r. Migranci ze Zbąszynia pojawiają się we fragmencie pisanych na bieżąco zapisków Racheli Auerbach, która kierowała jedną z kuchni ludowych w getcie przy ul. Leszno 40. Auerbach tak opisywała klientów tej placówki:
[…] Żydzi i Żydówki, ludzie dostojni i zawodowe pętaki, starzy weterani zbąszyńskich cierpień, młode łapserdaki z obozów, z którymi strach było zaczynać, bo gdyby raz dostali za darmo talerz zupy, nazajutrz znów przyszliby i jedli, już nie można było się ich pozbyć. Kobiety z prowincji, które upodobniały się do chłopek z dyndającymi u piersi niemowlakami. […][32].
W dalszej części, gdzie autorka wymienia z imienia lub nazwiska konkretne postaci, które szczególnie utkwiły jej w pamięci – wśród nich znalazły się też osoby ze Zbąszynia: „[…] A oto Nachum Ostry i Ici Leler ze Zbąszynia [słowo nieczytelne], dostawca ze Zbąszynia z eleganckim «Dzień dobry» i niemodnym całowaniem w rękę»”[33]. O funkcjonowaniu kuchni na Lesznie oraz dylematach, przed jakimi stanąć musiała Auerbach, usprawiedliwiających po części stosowany przez nią ton, następująco pisze Agnieszka Witkowska-Krych:
Na czele kuchni od samego początku jej istnienia stała Rachela Auerbach, przedwojenna literatka i dziennikarka. Miała ona z jednej strony zarządzać tą instytucją, z drugiej zaś – z polecenia Emanuela Ringelbluma, kronikarza getta warszawskiego – dokumentować pisarsko jej istnienie. Początkowo chciała móc nakarmić wszystkich potrzebujących, a nawet, w miarę możliwości, dodatkowo wspomagać osoby szczególnie zasłużone. Było to niemożliwe, więc – jak wspominała po wojnie – z każdą chwilą musiała stawać się coraz bardziej nieugięta wobec próśb, a nawet prób wyłudzeń. Sytuacja ta była dla niej jednak szczególnie trudna, ponieważ Auerbach czuła, że od jej decyzji może zależeć czyjeś życie[34].
Wątek zbąszyński pojawił się w notatkach Ringelbluma powstałych w trakcie ukrywania się w bunkrze „Krysia” przy ul. Grójeckiej w Warszawie. Ringelblum nakreślił tam kilka zdań o Zbąszyniu w sporządzonym przez siebie życiorysie Gitermana, osoby szczególnie mu bliskiej:
[…] w październiku 1938 r. rząd niemiecki wyrzucił z Niemiec prawie 20 tys. osób, które władze polskie pozbawiły obywatelstwa. Zbąszyń, małe miasteczko przy granicy polsko-niemieckiej, stało się wówczas sławne na cały świat. Tam właśnie hitlerowskie Niemcy skierowały 10 tysięcy Żydów, obywateli polskich, których znowu rząd polski nie chciał wpuścić do kraju, do ich krewnych i przyjaciół. Tysiące ludzi w tym małym granicznym miasteczku znalazły się pod gołym niebem, bez dachu nad głową, bez łyżki strawy. Dyr. Giterman wraz z piszącym te słowa udali się tam natychmiast, aby zorganizować pomoc. […][35].
Należy przypuszczać, że większość Żydów polskiego pochodzenia deportowanych pod koniec października 1938 r., którzy nie zdołali wyemigrować z Polski (i szerzej – z kontynentu europejskiego ) przed 1 września 1939 r., straciła później życie w gettach, różnego rodzaju obozach czy na skutek masowych rozstrzeliwań. Wyzwolenia doczekało zaledwie niewielu.
Przypisy
[1] Por. J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r., Warszawa 1998, s. 5–8, 312–320.
[2] Ibidem, s. 19.
[3] Por. Dziennik ustaw, 1920, Nr 7, Poz. 44 / Ustawa z dnia 20 stycznia 1920 r. o obywatelstwie Państwa Polskiego, s. 82, https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19200070044/O/D19200044.pdf [odczyt: 26.10.2023].
[4] Mimo alarmistycznych treści o niepohamowanym napływie żydowskich uchodźców, jakie podnosiły niektóre z gazet – przodowała w tym antysemicka prasa poznańska („Kurier Poznański”, „Pod Pręgierz”, „Orędownik”) – zjawisko to w dość nikłym stopniu odnosiło się do Polski. W latach 1933–1936 r. do kraju powrócił łącznie około tysiąc obywateli polskich (wszystkich narodowości, nie tylko żydowskich), w 1937 r. liczba ta wzrosła do jedenastu tysięcy. Większość Żydów niemieckich szukało schronienia na zachodzie Europy oraz poza starym kontynentem (w USA, Palestynie, Ameryce Południowej). Por. J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r., op. cit., s. 74 i n.; G. Broek, The (im)possibilities of escaping. Jewish emigration 1933 – 1942, Anne Frank House, https://www.annefrank.org/en/anne-frank/go-in-depth/impossibilities-escaping-1933-1942/ [odczyt: 16.10.2023].
[5] Dziennik ustaw, 1938, Nr 22, Poz. 190 i 191 / Ustawa z dnia 31 marca 1938 r. o pozbawianiu obywatelstwa, s. 340, https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU19380220191/O/D19380191.pdf [odczyt: 26.10.2023].
[6] J. Tomaszewski, Przystanek Zbąszyń [w:] Do zobaczenia za rok w Jerozolimie. Deportacje polskich Żydów w 1938 r. z Niemiec do Zbąszynia, red. I. Skórzyńska, W. Olejniczak, Zbąszyń-Poznań 2012, s. 73.
[7] J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r., op. cit., s. 92–93.
[8] Por. J. Craig-Norton, Contesting Memory: New Perspectives on the Kindertransport (thesis for the degree of Doctor of Philosophy, September 2014), University of Southampton, Faculty of Humanities, s. 5–6.
[9] Ibidem, s. 5–6.
[10] Por. m.in. K. Jońca, „Noc Kryształowa” i casus Herschela Grynszpana, Wrocław 1998; J. Kirsch, The Short, Strange Life of Herschel Grynszpan: A Boy Avenger, a Nazi Diplomat, and a Murder in Paris, New York-London 2013.
[11] Joint Distribution Committee Archives (dalej JDC Archives), 1933-1944 New York Collection, Poland: Subject Matter, Refugees, Vilna, Zbaszyn, 1938 – 1939, Item ID: 509810, k. 2 (Cover letter from Nathan Katz, JDC Paris, to JDC NY, with enclosed copy of report by Morris Troper, 11/13 and 11/14/1938; 23.11.1938). Tłumaczenie tego i pozostałych fragmentów w języku angielskim – Sz. Pietrzykowski.
[12] Por. Archiwum Państwowe w Poznaniu (dalej AP Poznań), Powiatowe w Nowym Tomyśli, Referat bezpieczeństwa, 1833–1943, sygn. 53/4350/0 (teczka 1), k. 185.
[13] Por. JDC Archives, Item ID: 509778, k. 1 i n. (Cover letter from Morris C. Troper to JDC NY, with enclosed report by Isaac Giterman on „The Problem of Refugees in Cracow” – English translation; 30.12.1938).
[14] Por. JDC Archives, Item ID: 509810, k. 6-7
[15] Por. JDC Archives, Item ID: 509804, k. 1 i n. (Letter from Morris Troper, Paris, to Joseph Hyman, NY, with enclosed report by Isaac Giterman, JDC Warsaw, on „Jews Exiled from Germany to Poland”; 01.12.1938).
[16] Z. Mitzner, Inferno w Zbąszyniu, Dziennik Ludowy, 1938, za: Internetowy Kantor Wydawniczy Muzeum Regionalnego Ziemii Zbąszyńskiej i Regionu Kozła w Zbąszyniu, „Szkice Zbąszyńskie” – listopad 2017, s. 4, online: https://archiwummuzeumziemizbaszynskiej.zck.org.pl/wp-content/uploads/2020/11/13_INFERNO-W-ZBASZYNIU.pdf [odczyt: 26.10.2022].
[17] Por. JDC Archives, Item ID: 509816, k. 2 (Eye-Witness Report of Rescue Activities of JDC at Polish-German Border).
[18] AP Poznań, sygn. 53/4350/0 (teczka 1), k. 198–200.
[19] Por. JDC Archives, Item ID: 509705, k. 2 (Morris C. Troper, Summary report of JDC efforts to aid Polish Jews expelled from Germany, 31.03.1939).
[20] Por. J. Tomaszewski, J. Tomaszewski, Przystanek Zbąszyń, op. cit., s. 82; J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r., op. cit., s. 200.
[21] Por. JDC Archives, Item ID: 509747, k. 3 (Report from Central Committee of Aid to Jewish Refugees from Germany in Poland – German original with English translation); JDC Archives, Item ID: 509747, k. 1–2 (Cover letter from Morris Troper, Paris, to Joseph Hyman, NY, with enclosed memoranda, 1.12.1938)
[22] JDC Archives, Item ID: 509804, k. 5.
[23] Por. Ibidem, k. 6.
[24] Por. Ibidem, k. 8.
[25] Por. Ibidem, k. 8.
[26] Por. JDC Archives, Item ID: 509810, k. 2–4.
[27] JDC Archives, Item ID: 509804, k. 7.
[28] E. Ringelblum, Ketwim (kerech 2), s. 302 (przekład Reginy Gromadzkiej), cyt. za: J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r., op. cit., s. 277–278.
[29] J. Tomaszewski, Preludium Zagłady. Wygnanie Żydów Polskich z Niemiec w 1938 r., op. cit., s. 280.
[30] Por. Ibidem, s. 307–308.
[31] Por. J. Craig-Norton, Contesting Memory: New Perspectives on the Kindertransport, op. cit., s. 9 i n.
[32] R. Auerbach, Wspomnienia i notatki, Trochę historii (II), tłum. z jidysz: A Ciałowicz (ARG I 406 / Ring. I/166), Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, t. VII: Spuścizny, oprac. K. Person, Warszawa 2015, s. 238.
[33] Ibidem, s. 239.
[34] A. Witkowska-Krych, Smak gettowego życia (10). Kuchnia popularna – Leszno 40, Muzeum Getta Warszawskiego, 2019, https://1943.pl/artykul/smak-gettowego-zycia-10-kuchnia-popularna-leszno-40/ [odczyt: 19.09.2022].
[35] E. Ringelblum, Icchak Giterman – dyrektor „Jointu” w Polsce [w:] Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, t. 29a: Pisma Emanuela Ringelbluma z bunkra, oprac. E. Bergman, T. Epsztein, M. Siek, Warszawa 2018, s. 155 i n.