Menu
- Aktualności
- Wydarzenia
- Oneg Szabat
- Zbiory
- Nauka
- Wystawy
- Edukacja
- Wydawnictwo
- Genealogia
- O Instytucie
- Księgarnia na Tłomackiem
- Czasopismo „Tłomackie 3/5"
- Kwartalnik Historii Żydów
Obrazem, który nie pozostawia nas obojętnymi, nie daje o sobie zapomnieć, wdziera się do naszej pamięci i zostaje w niej na długo, jest „Matka z zabitym dzieckiem” Andrzeja Wróblewskiego.
Namalowane w 1949 r. dzieło zajmuje istotne miejsce na wystawie „Sztuka polska wobec Holokaustu”. Choć nie odnosi się w oczywisty i bezpośredni sposób do Zagłady, to jednak skłania do szerszego spojrzenia, bardziej ogólnego pojmowania śmierci dziecka i bólu matki postawionej przed tym tragicznym faktem. Obraz uzmysławia nam, ile cierpień dzieci i matek wywołała Zagłada. Przyglądając mu się, myślimy o konkretnym przypadku, a nie tylko o liczbach zamordowanych. Przerażających, ale jednak tylko liczbach.
Ascetyczna kompozycja – figura matki i trzymającego ją za szyję dziecka tworzą trójkąt. Matka namalowana jest w pozycji siedzącej, dziecko zaś wspina się na nią i obejmuje za szyję. Nie sposób nie ulec wrażeniu, że zastyga ono jak woda – przeobraża się w lodową bryłę. Nieruchomieje.
Kolorystyka pracy ograniczona jest do kilku barw: ciemnej zieleni, którą namalowana jest sukienka matki, i żółtawych odcieni, ukazujących zmęczenie skóry matki. Dziecko natomiast namalowano w błękicie. Tło jest bladoniebieskie. Malarz z rozmysłem ogranicza się do kilku barw. Zaskakujące, ale nie ma tu spodziewanego koloru krwi. Nawet najmniejszej strużki. W ciele dziecka widać tylko ślad po kuli – ciemnogranatowy. Nie ma patetycznych gestów. Nie widać wykrzywionych w grymasie twarzy. Jest tylko cicha śmierć. Cicha rozpacz. Wszystko zastyga. Domyślamy się obecności śmierci, choć jej nie widzimy. Może to dobrze. Nie wszystko przecież powinniśmy widzieć i nie wszędzie zaglądać. Czasami lepiej, gdy niektóre rzeczy są ukryte przed naszym wzrokiem.
Nie uda nam się też znaleźć w wypowiedziach artysty jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego używał niebieskiej barwy, by ukazać śmierć. Oczywiście możemy się tego domyślać, co też czynimy, lecz nic więcej. Przyjaciel Wróblewskiego z okresu studiów, Andrzej Wajda, przywołał z przeszłości odpowiedź artysty na pytanie o ten błękit:
Andrzej był człowiekiem bardzo ironicznym. Wszystko, co stanowiło prawdziwą tajemnicę jego postępowania, obracał w żart. Bardzo niechętnie ujawniał swoje prawdziwe oblicze, nie lubił zwierzeń i osobistych wynurzeń. Kiedyś spytałem go: «Dlaczego wszystkie postacie zabitych malujesz błękitem?», odpowiedział mi: «Mam dużą tubę błękitu pruskiego, a to, jak wiesz, jest bardzo wydajna farba». Wiedziałem, że ci wszyscy zmarli przychodzą do niego. Nie potrafił opędzić się od nich, gdyż śmierć towarzyszyła mu nieustannie