Menu
- Aktualności
- Wydarzenia
- Oneg Szabat
- Zbiory
- Nauka
- Wystawy
- Edukacja
- Wydawnictwo
- Genealogia
- O Instytucie
- Księgarnia na Tłomackiem
- Czasopismo „Tłomackie 3/5"
- Kwartalnik Historii Żydów
Treblinka płonie podczas powstania. Zdjęcie wykonane przez polskiego kolejarza Franciszka Ząbeckiego. Zbiory ŻIH
Niewielka stacja Treblinka
Na wschód od Warszawy, wzdłuż Bugu, rozciągają się gęste sosnowe i liściaste lasy. Są to smutne pustkowia, z rzadka trafiają się wsie. Zarówno pieszy, jak i jeździec unika piaszczystych, wąskich dróżek, w których grzęźnie noga, a koło zapada się aż po samą oś w głębokim piasku.
Tu, przy siedleckiej linii kolejowej, znajduje się malutka, zapyziała stacja Treblinka, położona w odległości sześćdziesięciu z hakiem kilometrów od Warszawy, nieopodal stacji Małkinia, gdzie krzyżują się drogi kolejowe prowadzące z Warszawy, Białegostoku, Siedlec i Łomży.[1]
– tak Wasilij Grossman, rosyjski pisarz i korespondent wojenny, opisywał w 1945 r. miejsce, gdzie zaledwie półtora roku wcześniej działał obóz zagłady Treblinka – druga co do liczby ofiar po Auschwitz hitlerowska machina śmierci.
Obóz zagłady, położony w środku lasu, w dość rzadko zaludnionej okolicy, obok przecięcia się linii kolejowych, w niewielkim stopniu przypominał obrazy z Auschwitz czy Dachau. Panował w nim raczej chaos niż legendarny niemiecki porządek. Większość ofiar mordowano tam od razu po przybyciu za pomocą gazów spalinowych z silnika wymontowanego z radzieckiego czołgu. Załogę stanowiło kilkudziesięciu Niemców i Ukraińców z formacji pomocniczych SS, przeważnie byłych jeńców wojennych. Niemcy zbudowali Treblinkę na wiosnę 1942 r. i pierwsze transporty Żydów przyjechały do niej 23 lipca tego roku, w ramach wielkiej deportacji z getta warszawskiego.
Technika ludobójstwa
Pociągi – najczęściej złożone z wagonów bydlęcych – przyjeżdżały na peron obozu zagłady, zakamuflowany tak, by przypominał zwykłą stację kolejową. Wielu Żydów umierało już w trakcie jazdy z braku powietrza. Inni, przewiezieni z Niemiec, Austrii, a także z Czech, Słowacji, Grecji, Macedonii, Bułgarii, jechali na „przesiedlenie” pociągami osobowymi. Dopiero na chwilę przed śmiercią dowiadywali się o swoim prawdziwym przeznaczeniu. Najwięcej ofiar Treblinki pochodziło z okupowanej Polski – oprócz gett z największych miast, Warszawy, Białegostoku i Radomia, byli to Żydzi z ziemi lubelskiej, Mazowsza, Podlasia. W obozie zamordowano też ok. 2 tys. Romów.
Po przyjeździe do obozu ofiary zmuszano do rozebrania się i pozostawienia całego bagażu – ubrania, kosztowności i inne mienie było zbierane i sortowane przez więźniów. W magazynach powstawały całe góry ubrań i przedmiotów codziennego użytku, wielkie jak domy. Następnie esesmani pędzili nagie ofiary do komór gazowych, bijąc je i smagając biczami. Kobietom obcinano włosy. Garstka więźniów była selekcjonowana do „pracy” w oddziale więźniów obsługujących obóz, by zająć miejsce więźniów zamordowanych. Po śmierci w komorze gazowej – zagazowanie jednej grupy trwało około 20 minut – zwłoki ofiar wyciągano na zewnątrz przy użyciu haków. Pod okiem esesmanów więźniowie szukali w otworach ciała cennych przedmiotów, wyrywali im złote zęby. Zwłoki następnie grzebano w olbrzymich masowych grobach[2].
Po wizycie dowódcy SS Heinricha Himmlera w lutym 1943 r. Niemcy zaczęli palić zwłoki ofiar. Przy pomocy koparki wykopywali ciała z ziemi i palili na rusztach zrobionych z szyn kolejowych. W Treblince II nie istniał obóz pracy (choć w pobliżu aż do 1944 r. funkcjonował obóz pracy dla Polaków, Treblinka I). Bardzo niewielu najwytrwalszym i najbardziej potrzebnym Niemcom więźniom, takim jak Jankiel Wiernik, cieśla z Warszawy, udawało się przeżyć dłużej niż kilka miesięcy. Każdy z więźniów musiał codziennie walczyć o przeżycie i chronić się przed strzałami Niemców i Ukraińców.
Chaos w obozie sprzyjał utworzeniu konspiracji. Udręczeni, zmuszani każdego dnia do obsługiwania ludobójczego procesu więźniowie zaplanowali bunt. Niezbędne dla jego powodzenia było zdobycie broni z niemieckiego magazynu. Szczęśliwie, Niemcy, nie spodziewając się zbrojnego oporu, zaniedbali środki bezpieczeństwa i więźniom udało się podrobić bezcenny klucz do arsenału.
Bunt oczami Samuela Rajzmana
Samuel Rajzman, tłumacz i księgowy z Warszawy, urodzony w 1904 r. w Węgrowie, w 1942 r. wywieziony do Treblinki, tak wspominał dzień powstania w relacji zdeponowanej w Żydowskim Instytucie Historycznym:
Żywo stoi mi przed oczyma pamiętny ten dzień, w którym po długich oczekiwania padł rozkaz Dowództwa organizacji powstania „Do czynu”. Nastrój, który panował wówczas w obozie, nie daje się w żaden sposób określić. Więźniowie zdawali sobie sprawę, że walka dla nich jest beznadziejna, że nikomu nie uda się przedrzeć przez zasieki kolczaste i ochronę zbirów. Wszyscy zdali sobie sprawę, że nadchodzi ich ostatni dzień, ale chęć zemsty, ta chęć zakończenia raz na zawsze z tą fabryką, która pochłonęła około 3 milionów naszych braci i sióstr[3] górowała nad wszystkim.
Wieści nadeszły do nas w bardzo skąpych ilościach z powstania getta warszawskiego, dodawały nam dużo otuchy do przedsięwzięcia naszego dzieła. Tak jak powstańcy getta warszawskiego podjęli walkę beznadziejną jedynie dlatego, aby odwetować przynajmniej w drobnej cząstce tę ogromną krzywdę martyrologii narodu żydowskiego, tak i my w Treblince postanowiliśmy, że raz na zawsze Treblinka musi przestać istnieć. (…)
Jeżeli powstańcy getta warszawskiego mogli liczyć na pomoc z zewnątrz, jeśli mogli się zaopatrzyć w pewną ilość broni (…), my w Treblince byliśmy skazani jedynie i wyłącznie na własne siły. Dowództwo powstania przy opracowaniu planu działania raczej szło w kierunku kompletnego zniszczenia obozu, a mniej były rozważane możliwości uratowania drobnej części więźniów. Za tą linią działania przemawiało też to, że możliwość zdobycia materiałów łatwopalnych, jak benzyny i nafty, wewnątrz obozu była znacznie łatwiejsza, niż zdobycie broni.
(…)
Na czele kroczy nasz dezynfektor z dużym aparatem rozpryskowym, w którym umieszczone jest zamiast [płynu] dezynfekcyjnego 25 litrów benzyny. Łączność z drugim obozem została nawiązana za pośrednictwem kolegi Wiernika. Koledzy, którzy mają wydostać broń z arsenału są sformowani. Dowództwo nad nimi obejmuje inż. Sudewicz z Częstochowy. Podrobione klucze do arsenału są przygotowane, furmanki, które wożą gruz, a teraz mają rozwozić broń, otrzymują dodatkowych robotników, wypróbowanych towarzyszy, którzy są odpowiednio instruowani, jak mają postępować w ostatecznym wypadku, gdyby ktoś ze zbirów wykrył ładunek na wozie.
Ostatnie korekty w składzie drużyn, ostatnie spojrzenia w kierunku grobów, palących się ciał, baraków mieszkalnych i marsz do pracy! Dziwna rzecz, że pierwszy raz po 12-miesięcznym pobycie w Treblince, koledzy czują się nie jako skazańcy, którzy mogą w każdej chwili zginąć, lecz jako ludzie, którzy decydują o własnym losie i kroczą do pracy wiedząc, że tylko liczone godziny dzielą ich od chwili dokonania odwetu. (…) Nastrój w grupach jest bardzo gorączkowy i podniecony, ale bez najmniejszej obawy przed niechybnie zbliżającą się śmiercią. (…)
Wobec podnieconego nastroju w obozie, kaci nasi zorientowali się widocznie, że dzieje się coś niepowszedniego, a specjalnie wywąchał sytuację Hauptscharführer Küttner, któremu ten nastrój wydał się podejrzanym. Latał też jak wściekły pies po całym obozie, aby wywąchać, co się święci. (…) zostało postanowione, że akcja wyznaczona pierwotnie na godz. 16:45 musi się odbyć natychmiast. Łącznik nasz przychodzi zziajany i komunikuje nam o decyzji Dowództwa. Od tej chwili wszyscy nadwyrężają słuch, aby pochwycić upragniony sygnał rozpoczęcia akcji.
Od tej chwili grupa bojowa znajduje się w ostrym pogotowiu, na posterunkach, a ci koledzy, którym nie przypadła w udziale broń, twardą ręką ściskają swoje kilofy i łomy, jako zastępcze narzędzie broni. Bez słów, wyrazistymi tylko spojrzeniami jeden drugiemu, jakby jeszcze raz powtarzał przysięgę. W myśli przebiegają nam błyskawicznie obrazy nędznego życia w obozie i jasnym jest, że nikt z kolegów nie stchórzy i wykona swoje zadanie z pełną świadomością i odpowiedzialnością. Grupa nasza wcale nie zważa, że na wszystkich wieżach obserwacyjnych stoją kaci przy karabinach maszynowych i że jesteśmy ze wszystkich stron otoczeni ukraińcami i niemcami[4]. Jedynym dążeniem wszystkich jest chęć zemsty, zapłaty za naszych braci i siostry.
Godz. 15:45 – słyszymy dawno upragniony strzał przy bramie głównej naszych baraków. W ślad za tym silne detonacje rozrywających się granatów i w tej samej sekundzie, ludzie mojej grupy, która była w posiadaniu broni, natychmiast zajmują swoje posterunki. Pierwszy strzał pada z karabinu tow. Monka z Warszawy, który celuje do Zugwachmana ukraińskiego, kładąc go trupem na miejscu. Ukraińcy zostali zaskoczeni wypadkami, tym bardziej, że cała nasza grupa rzuciła się z głównym „hurra” na oprawców. Granaty od razu detonowały i cały obszar północnego obozu stanął natychmiast w jednym kotłowisku dymu i płomieni. Dokładnie obserwowałem, że jednocześnie we wszystkich stronach obozu zaczęły się pożary i ciężka zasłona dymu okryła cały obóz. Wyglądało to jakby opatrzność nareszcie ujęła się za naszą krzywdę i za miliony niewinnie zamordowanych kobiet i dzieci.
Zaczyna się walka na śmierć i życie.
Pierwszy pada nasz łącznik tow. Anigsztejn, który jeszcze w ostatniej chwili, stojąc blisko mnie woła „chłopcy, nie traćcie nadziei, spełniamy święty obowiązek!”.
W tej chwili obserwuję z daleka, że z drugiego obozu zaczynają się przedzierać koledzy, dotychczas izolowani od nas. Za tymi kolegami kilku ukraińców puszcza się w pościg. Wtedy wydaję rozkaz, aby jeden karabin ostrzeliwał ukraińców, którzy ścigali naszych kolegów.
Walka wre…
Towarzysze walczą zaciekle z widoczną przewagą po naszej stronie. „Bohaterzy” w walkach z nagimi kobietami i dziećmi tym razem są bezradni i zupełnie zdezorientowani w sytuacji.
Próbuję połączyć się z południową stroną obozu, gdzie według planu miał się znajdować nasz komendant Galewski i dr. Leichert, lecz płonące budynki administracji niemieckiej i baraki ukraińskie absolutnie uniemożliwiają przejście ulicy Kurt Zeidlstrasse, jedynej drogi na południe. Wykorzystuję sytuacje dezorientacji niemców i widząc, że zadanie nasze zostało wypełnione całkowicie, wydałem rozkaz torowania sobie drogi odwrotu. Dotarliśmy do zasieków, które były przecięte przez grupę, która utorowała nam drogę do najbliższego lasu.
Z sercem przepełnionym radością spoglądaliśmy na kłęby dymu, unoszące się z dopalającego się miejsca kaźni naszych braci, zhańbionych i męczonych sióstr, żon i matek naszych i miejsca morderstw tysięcy niewinnie zamęczonych dzieci naszych.
Treblinka znikła z powierzchni ziemi, znikło jedno bodajby miejsce srożącego się bestialstwa i zwyrodniałego okrucieństwa hitleryzmu.[5]
Garstka ocalałych
W powstaniu wzięło udział około 700 z około 840 więźniów obozu – wszyscy, którzy byli w stanie utrzymać się na nogach. Powstańcom udało się obezwładnić lub zabić co najmniej kilku wachmanów oraz podpalić budynki obozowe, jednak Niemcy wkrótce otworzyli do nich ogień i ściągnęli posiłki. Wymiana ognia trwała około 10 minut, całe powstanie ok. 20-30 minut. Nad Treblinką uniósł się słup dymu ze spalonych zabudowań – niestety, nie udało się podpalić komór gazowych. Niemcy ruszyli w pościg za uciekającymi więźniami.
Po opanowaniu sytuacji Niemcy skierowali do Treblinki jeszcze kilka transportów. W listopadzie obóz zakończył działalność – również z tego względu, że sama akcja Reinhardt, plan wymordowania polskich Żydów, dobiegała końca. W listopadzie 1943 r. Niemcy rozebrali wszystkie budynki, a teren zaorali i obsiali łubinem. Po jednej z największych zbrodni w dziejach – w Treblince zostało zamordowanych ok. 800-900 tysięcy osób – miał nie pozostać żaden ślad.
Blisko 100 powstańców z Treblinki przeżyło wojnę. Był wśród nich Samuel Rajzman – polski rolnik przechował go w swoim domu aż do końca wojny. Po 1945 r. Rajzman wyjechał do Francji, potem do Kanady. Po raz drugi w życiu założył rodzinę. Zeznawał w procesach komendantów Treblinki. Zmarł w 1979 r. w Montrealu[6]. Ostatni z uczestników buntu, Samuel Willenberg, zmarł w 2016 r.
Przypisy:
[1] Ilja Erenburg, Wasilij Grossman, Czarna księga, tłum. Małgorzata Buchalik i in., oprac. Joanna Nalewajko-Kulikov, wstęp Marek Radziwon, Warszawa 2020, s. 679-680.
[2] Podstawowe informacje o funkcjonowaniu obozu podaję za stroną Muzeum Treblinka: https://muzeumtreblinka.eu/informacje/treblinka-ii/, dostęp 30.07.2021 r.
[3] Wczesne szacunki liczby pomordowanych w Treblince, np. w relacji Grossmana, sięgały 3 milionów ofiar. Obecnie wiadomo, że liczba to oscylowała wokół 800-900 tys. zamordowanych.
[4] Pisownia oryginalna, typowa dla relacji z obozów zagłady pisanych po wojnie.
[5] Samuel Rajzman, Samuel Rajzman – relacja, Archiwum ŻIH, Centralna Biblioteka Judaistyczna, dostęp 30.07.2021 r. Pisownia została w większości miejsc poprawiona i uproszczona.
[6] A.S., Samuel Rajzman – więzień T2, Muzeum Treblinka, https://muzeumtreblinka.eu/informacje/rajzman-samuel/, dostęp 30.07.2021 r.