19 lutego. Rocznica śmierci Samuela Willenberga, ostatniego powstańca z Treblinki

Autor: Przemysław Batorski
Mija 5 lat od śmierci Samuela Willenberga, ostatniego uczestnika powstania w Treblince. Należał do grupy więźniów, którym udało się uciec z obozu zagłady 2 sierpnia 1943 roku. Rok później wziął udział w powstaniu warszawskim.
willenberg_wieki.jpg

Samuel Willenberg w czasie wojny oraz w 2013 r.

 

Po prostu likwidacja narodu

Samuel Willenberg urodził się w Częstochowie w 1923 r. Jego rodzina była zasymilowana. Ojciec, Perec Willenberg, nauczał w żydowskim gimnazjum i był uznanym malarzem synagogalnym. Matka, Maniefa z domu Popow, była prawosławną Rosjanką, która przeszła na judaizm. Samuel miał także dwie siostry, Tamarę i Itę.

We wrześniu 1939 r. 16-letni Samuel wstąpił do Wojska Polskiego, został poważnie ranny w bitwie z Armią Czerwoną pod Chełmem. Po zakończeniu walk pojechał wraz z rodziną do Opatowa, gdzie jego ojciec malował synagogę. W czerwcu 1942 r. Samuel trafił do obozu pracy w Starachowicach, po trzech i pół miesiąca udało mu się uciec. Dołączył do rodziny w Opatowie. Ojciec załatwił im wszystkim fałszywe dokumenty. Matka wróciła wraz z dziećmi do Częstochowy. Willenbergowie wynajęli mieszkanie przy świątyni na Jasnej Górze, jednak podczas krótkiej nieobecności Samuela i jego matki obie siostry zostały wydane Niemcom. Załamany Samuel po raz kolejny rozdzielił się z matką. Obawiał się tak bardzo denucjacji przez Polaków, że nie próbował uciec na „aryjską” stronę. W październiku 1942 r. został wywieziony do Treblinki.

W Treblince, po wyjściu z wagonu mężczyzna, którego Willenberg mętnie sobie przypominał, powiedział mu, żeby podał się za murarza. To uratowało mu życie. Niedługo wcześniej do obozu przybyły transporty Żydów z Częstochowy. Żydowskie komanda obozu były często zabijane przez Niemców i organizowane na nowo, a tym razem znajdowali się wśród nich Żydzi częstochowscy – Willenberg rozpoznał kilku dawnych znajomych. Dzięki nim, ludziom, których całe rodziny zamordowano już w komorach gazowych, przeżył pierwsze dni w obozie.

Dowódca jednego z komand powiedział mu:

– Murarz? Na co, po co, dla kogo? Jesteś naiwny, nie potrzeba tutaj murarzy i ich tu nie ma. Tutaj w ogóle nie ma nic. Tu nie ma życia. Ty jesteś w najbardziej zasranym obozie, jaki istnieje. Tutaj dziś nie wiesz, czy dożyjesz jutra. Tutaj żadnych list nie ma. Jesteś w Treblince. Zwróć uwagę, nie obcięto nam włosów. Nikogo to nie interesuje. Bo to nie jest obóz pracy ani obóz koncentracyjny. To jest po prostu jedna wielka likwidacja narodu i nikogo tu nie obchodzi, jak wyglądasz, bo nieważne, czy zakatrupią cię z włosami, czy bez[1]. (21)

Willenberg trafił do pierwszej części obozu, w której mężczyźni, kobiety i dzieci wychodzili z wagonów, byli zmuszeni do rozebrania się i oddania swoich rzeczy, a następnie esesmani pędzili ich w stronę komór gazowych. Więźniowie zajmowali się zbieraniem i segregowaniem pozostawionych ubrań, butów, żywności, walizek, tobołków i innych bagaży. Członkowie komanda sortującego krążyli wśród sięgających dziesięciu metrów wysokości kolorowych gór obuwia i odzieży, poganiani okrzykami vorarbeiterów (przewodników pracy) i esesmanów. Niemieccy nadzorcy często uderzali ich biczem.

willenberg_rzezba_ojciec_dziecko.jpg [111.21 KB]
Samuel Willenberg, rzeźba "Ojciec rozsznurowujący buty dziecku"

Każdego dnia przyjeżdżał zazwyczaj jeden transport – z Białegostoku, Grodna, Siedlec lub Warszawy – około 5-7 tysięcy ludzi, którzy prawie wszyscy natychmiast trafiali do komór gazowych. Pozostawały po nich w olbrzymich ilościach wszystkie rzeczy, które zdołali ze sobą wziąć: złote monety i inne złote przedmioty, brylanty, papiery wartościowe, biżuteria, sztućce, kosmetyki, leki, dyplomy ze studiów, dokumenty osobiste, zdjęcia rodzinne. Były góry okularów, pędzli do golenia, termosów, słoików, scyzoryków, wiecznych piór. Więźniowie musieli zbierać wartościowe przedmioty, segregować je i układać w zrabowane zamordowanym walizki. Pewnego dnia wśród ubrań Willenberg rozpoznał palto i spódnice należące do jego sióstr. Obie zamordowano w komorach gazowych.

Przeżyć w obozie

Willenberg po kilku dniach uprosił u żydowskiego „komendanta” obozu przeniesienie do prostszej pracy – przenoszenia i segregowania palt i płaszczy. Złożone w ogromne bele palta zanosił do magazynu. Z odzieży więźniowie musieli odpruwać gwiazdy Dawida i niszczyć wszelkie oznaki, że przedmioty te należały do Żydów. Zrabowane przedmioty, od szmat po brylanty, miały w całości trafić do Niemiec.

Jednak dużą część kosztowności, zwłaszcza złota, przywłaszczali sobie na miejscu esesmani i Ukraińcy, a pośredniczyli w tym więźniowie. Dla członków komand kosztowności miały tylko taką wartość, że pozwalały im kupować od Ukraińców jedzenie. Żywność pochodziła od ofiar obozu, a także od mieszkających w okolicy polskich chłopów. Na przykład komando zajmujące się maskowaniem obozu, jedna z nielicznych grup, która opuszczała pod eskortą teren Treblinki, przekazywało Ukraińcom pieniądze, za które kupowali oni od Polaków chleb, szynkę i wódkę. Te trzy produkty były najczęściej kupowanym pożywieniem w obozie – kilkukilogramowy bochenek mógł kosztować nawet kilka tysięcy dolarów.

Więźniowie byli często bici przez strażników przy najmniejszej niesubordynacji. Esesmani wymierzali także chłostę podczas apelu. Podobnie jak w innych obozach, więzień musiał na głos po niemiecku odliczać razy, a potem podziękować swojemu oprawcy. Za cięższe przewinienia więzień był odprowadzany do „lazaretu”, czyli na skraj dołu, na dnie którego wyrzucano śmierci. Otrzymywał postrzał w głowę, a jego zwłoki palono.

willenberg_mloda_kobieta.jpg [102.91 KB]
Samuel Willenberg, „Młoda kobieta" (fragment).
Rzeźba przedstawia dziewczynę podczas obcinania włosów
przed przejściem do komory gazowej

W pewnym momencie – prawdopodobnie na wiosnę 1943 r. – obóz odwiedzili wysoko postawieni oficerowie SS, wśród nich Adolf Eichmann. Wkrótce potem w systemie organizacji ośrodka zagłady zaszła rewolucja. Wszyscy więźniowie otrzymali numery, za przemyt i kupowanie żywności miały grozić surowe kary cielesne i rozstrzelanie. Więźniom golono głowy – chodziło o to, żeby w razie ucieczki wyróżniali się wyglądem i było łatwiej ich wyłapać.

Sadyści wprowadzili też dodatkowe „usprawnienia”. Wznieśli atrapę stacji kolejowej, która miała zmylić transporty Żydów z Europy Zachodniej i z Grecji – jechali oni do obozu w lepszych warunkach niż Żydzi z terenów polskich. Willenberg był świadkiem takiego transportu:

Na bagażach, które wynieśli z wagonów, były nalepki z napisem „Saloniki”. Lotem błyskawicy obiegła obóz wieść o przyjeździe Żydów greckich. Wśród przybyłych było wielu inteligentów, ludzi zamożnych, paru profesorów i docentów. Całą podróż odbyli wprawdzie w wagonach towarowych, ale w każdym jechało po kilkadziesiąt osób i, co dla nas było najdziwniejsze, wagony nie były ani zamknięcie, ani zapieczętowane. Wszyscy byli przyzwoicie, elegancko ubrani. Wieźli ze sobą ogromne bagaże. Patrzyliśmy ze zdziwieniem na piękne dywany wschodnie, kobierce, kilimy. Zwracały powszechną uwagę ogromne zapasy żywności. Oprócz żywności Żydzi wieźli dużo zapasowej odzieży, różne sprzęty cacka, drobiazgi. Wszyscy wysiedli z wagonu w zupełnym porządku i z całym spokojem. Piękne, wystrojone kobiety. Ładne dzieci. Mężczyźni poprawiali szczegóły swojej eleganckiej garderoby. (…) Nikt z nich nie orientował się, dokąd przyjechali i jaki ich czeka los. Smutna rzeczywistość zajrzała im w oczy dopiero wówczas, kiedy szli nago do rzekomej kąpieli i spadły na nich niespodziewane razy, zadane przez Niemców przy okrzykach: – Schnell, schnell! (120-121)

Po przywiezieniu w jednym z transportów z Warszawy Artura Golda, znanego przedwojennego skrzypka i muzyka kabaretowego, zastępca komendanta obozu Kurt Franz stworzył orkiestrę, której koncertów – złożonych z przedwojennych szlagierów – wyczerpani więźniowie musieli codziennie słuchać podczas apelu. Niemcy założyli też obozowe zoo, w którym trzymali sarny i lisy. Dla Meringa, jednego z przyjaciół Willenberga, przedwojennego nauczyciela historii, wszystkie te pomysły były świadectwem zamiłowania Niemców do kiczu i sentymentalizmu.

Pomimo tak potwornych warunków, niektórzy więźniowie nie pozwalali sobie na moralny upadek. Kiedy Alfred Bem, sąsiad z pryczy Samuela, zachorował na tyfus – cierpiał na gorączkę i był tak osłabiony, że nie mógł chodzić – jego przyjaciel wlókł go na apele i z pomocą Hansa, pastora pochodzenia żydowskiego, podtrzymywał w odpowiedniej postawie, żeby mężczyzna był uznany za zdrowego – gdyby nie stawił się na apelu, esesmani by go zastrzelili. W ciągu dnia Alfred był przechowywany w ukryciu w magazynie odzieży albo w baraku mieszkalnym. Po kilku dniach jego stan się poprawił. Kiedy Samuelowi po chłoście odnowiła się kontuzja pleców odniesiona w 1939 r., co skutkowało ciężkim osłabieniem i wysoką gorączką, Alfred zrewanżował się przyjacielowi i w podobny sposób ocalił mu życie. Żydowscy „komendanci” obozu, Galewski i Rakowski, starali się w każdej sytuacji ratować swoich towarzyszy i należeli do osób najbardziej zaangażowanych w konspirację. Z drugiej strony, w obozie znaleźli się też donosiciele, byli niemieccy agenci, którym esesmani pozwolili odwlec śmierć od gazu lub kuli.

Chociaż warunki w tej części obozu były stosunkowo lżejsze niż w drugiej części, gdzie dochodziło do gazowania i palenia zwłok (tam, gdzie przez większość czasu przebywał np. Jankiel Wiernik), życie więźniów było nieustannie zagrożone. Esesmani upijali się i znęcali nad więźniami, gwałcili kobiety przybyłe w transportach przed zaprowadzeniem ich do komór gazowych. Z kolei Ukraińcy, pazerni na złoto, codziennie wydawali przehandlowane z więźniami pieniądze na wódkę i sprowadzone z Warszawy prostytutki. Mimo wszelkich starań władz obozu, by zaprowadzić porządek, pozostał on miejscem bardzo chaotycznym.

Powstanie i ucieczka

Rozwijała się obozowa konspiracja, która zaowocowała powstaniem 2 sierpnia 1943 r. Wybuchło ono dzięki temu, że więźniom udało się skopiować klucz do świeżo zbudowanego na rozkaz Niemców magazynu broni i amunicji. O samych walkach Willenberg pisze krótko – była to olbrzymia chaotyczna strzelanina (obszerniejszą relację znajdziemy we wspomnieniach Jankiela Wiernika). Powstańcy podpalili obóz. Pragnęli go zniszczyć, nawet jeśli nie zdołaliby się z niego wydostać.

Mimo postrzału w nogę, Willenberg wydostał się z obozu i biegł bardzo długo, aż zdołał się od niego oddalić na dość dużą odległość.

Kulejąc, doleciałem do toru kolejowego. W lesie natknęliśmy się na dziewczynkę z okolicznej wsi. Patrzyła na nas jak na jakieś potwory nie z tej ziemi. Nagle zacząłem krzyczeć opętańczo:

– Piekło spalone! Piekło spalone! (165)

Willenberg rozdzielił się z towarzyszami. (Z obozu uciekło ok. 300 ludzi, wojnę przeżyło ok. 70). Ukrywał się w lasach, na przemian korzystając z pomocy Polaków i stroniąc od ludzi, w obawie, że zostanie złapany. Niemcy zarządzili zakrojone na szeroką skalę poszukiwania zbiegów i grozili karą śmierci za ich ukrywanie. Willenberg widział kilku powstańców schwytanych przez polskich „granatowych” policjantów. Dzięki pomocy kilkorga Polaków i temu, że ukrywał swoją żydowską tożsamość, uszedł pogoni i skierował się w stronę Warszawy – liczył na to, że w wielkim mieście łatwiej będzie mu wmieszać się w tłum. Mimo tzw. dobrego wyglądu (w relacji spisanej w 1945 r. dla ŻIH określono go jako „typ aryjski”[2]) ze względu na ogoloną głowę musiał cały czas nosić czapkę.

Fragmenty poświęcone wędrówce do Warszawy należą do najbardziej uderzających epizodów relacji Willenberga. Autor wielokrotnie podkreśla, że tylko dzięki temu, że podawał się za polskiego zbiega z obozu jenieckiego, udało mu się znaleźć gościnę w polskich domach i przeżyć. Według niego, Polacy mieszkający w promieniu wielu kilometrów od Treblinki wiedzieli o tym, co dzieje się w obozie. Pozostawali jednak obojętni, a często rabowali lub wydawali Żydów. Również polscy mieszkańcy Warszawy nieraz wyrażali aprobatę dla nazistowskiego antysemityzmu i Zagłady. Jedynymi przyjaciółmi Willenberga, żyjącego pod fałszywym nazwiskiem Ignacy Popow, są inni ukrywający się Żydzi – jak Jankiel Wiernik, którego spotkał przypadkiem w Warszawie – czy członkowie Polskiej Armii Ludowej, zbrojnego ramienia Polskiej Partii Socjalistycznej. W Warszawie spotkał także swoich rodziców – ojciec podszywał się pod nieżyjącego Polaka, utrzymywał się z malowania chrześcijańskich obrazów religijnych, zwłaszcza wizerunku Jezusa Miłosiernego.

1 sierpnia 1944 r. Willenberg, pomimo związków z PAL, przyłączył się do oddziałów Armii Krajowej w rejonie ulic Koszykowej i Natolińskiej w Śródmieściu. Po pierwszych starciach z Niemcami, zakończonych sukcesem, postanowił oficjalnie dołączyć do oddziału AK – wspominał: „doszedłem do wniosku, że jeżeli ewentualnie padnę, to lepiej pod własnym nazwiskiem” (214). Niedługo później:

kiedy na barykadzie na Marszałkowskiej strzelałem w stronę placu Zbawiciela, padł strzał. Kula świsnęła nad moim uchem. Gdy odwróciłem się przerażony, zobaczyłem znikającą w otworze wybitym w murze lufę karabinu. Nie mogłem uwierzyć, że moi koledzy, którzy wraz ze mną przelewają krew, po tym wszystkim cośmy razem przeżyli, po wszystkich walkach, któreśmy razem stoczyli, chcą mnie zabić za to, że jestem Żydem (221).

Od koleżanki z oddziału, Aniuty Orzech, usłyszał:

– Igo, sam jesteś sobie winien. Nie powinieneś był się przyznawać do swojego żydostwa. Setki Żydów walczą w szeregach AK, ale udają katolików. Ja też się przed nikim nie przyznaję do swojego żydostwa (221).

Po tym epizodzie Willenberg przy pierwszej okazji dołączył do oddziałów PAL. Wraz z przyjaciółmi walczącymi w tej samej grupie – Polką Hanną i Zygmuntem, innym powstańcem z Treblinki – wyszedł z miasta po kapitulacji powstania, po czym zbiegł z pociągu jadącego do Niemiec. Wspólnie doczekali nadejścia Armii Czerwonej w styczniu 1945 roku.

willenberg_19.02 (5).jpg [251.73 KB]
Samuel Willenberg podczas obchodów rocznicy powstania w Treblince, 2013 r.

Po wojnie Samuel Willenberg był przez rok żołnierzem Wojska Polskiego. Napisał wspomnienia, które przekazał do Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 1948 r. ożenił się z Krystyną (Adą), mają córkę Orit. W 1950 r. wraz z żoną i matką (ojciec zmarł w 1947 r.) wyjechał do Izraela, gdzie przez 40 lat pracował jako geodeta. Na emeryturze powrócił do zainteresowań artystycznych, ukończył kursy rzeźbiarskie i stworzył szereg prac poświęconych Treblince.

W 2004 r. w rozmowie z Pawłem Śpiewakiem, zamieszczonej w książce Bunt w Treblince, mówił:

– Jak Żyd wyszedł na ulicę, bał się, że ktoś podejdzie do niego i powie: „Ty Żydzie”. Nie Niemiec, bo Niemiec nie miał pojęcia o fizjonomii Żyda, on nie rozróżniał Żyda od Polaka. A Polak rozróżniał momentalnie. Po chodzie, intuicyjnie, trudno określić, po czym właściwie. Bodajże Władysław Szlengel, poeta z warszawskiego getta, pisał: „Nie patrz na mnie, jak chodzę, daj mi przejść, nie wtrącaj się, nie musisz”. Nie wszyscy Polacy tak robili, tylko szumowiny albo antysemici. Ogół zachowywał się biernie. (313)

Samuel Willenberg był odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, Warszawskim Krzyżem Powstańczym i innymi odznaczeniami. Od 1983 r. do końca życia brał udział w obchodach rocznicy w powstania w Treblince. Był prawdopodobnie ostatnim pozostającym przy życiu powstańcem z Treblinki.

 

Przeczytaj też: Samuel Willenberg: to ja zwyciężyłem!

 

Przypisy:

[1] Samuel Willenberg, Bunt w Treblince, Wydawnictwo ŻIH, Warszawa 2016. W tekście głównym podaję w nawiasie okrągłym numer strony, z której pochodzi cytat z tego wydania.

[2] Samuel Willenberg – relacja, https://cbj.jhi.pl/documents/723040/0/, dostęp 19.02.2021.

Przemysław Batorski   redaktor strony internetowej ŻIH