Samuel Willenberg: To ja zwyciężyłem!

Autor: Żydowski Instytut Historyczny
Miał zginąć w piekle na ziemi, ale przeżył. Został adwokatem tych, którzy mieli mniej szczęścia. Ale przede wszystkim był szczęśliwym człowiekiem, mawiał Samuel Igo Willenberg. Po raz kolejny na rocznicy powstania w Treblince zabraknie ostatniego świadka.
Willenberg1.jpg

Samuel Willenberg w Treblince  /  fot. Grzegorz Kwolek (ŻIH)

 

Bóg? Tu go nie było!, Samuel Willenberg podnosi głos, jakby chciał, by ten, tam w górze, usłyszał, co ma mu do zarzucenia. Ten, w którego wierzyć nie chce. On nie istnieje!, krzyczy chropowatym głosem, jakby brakowało mu tchu. Potrząsa głową, aż beret zsuwa się, a jego rzadkie, siwe włosy zaczynają tańczyć na wietrze. Prostuje się, rośnie. Drewnianą laską celuje w niebo i wymachuje nią, jakby groził Bogu. Szukałem go tu, w Treblince, przez cały czas, ale nie znalazłem!, cichnie nagle. Rozgląda się, jakby liczył na jakąś odpowiedź. Tylko świerszcze cykają w spalonej słońcem trawie. Na urlop może się wybrał, jego usta wykrzywia sarkastyczny uśmiech. Niebieskie oczy robią się takie zimne, odpychające. (...)

Mam cudownego ojca — który, choć przeżył piekło, jest najbardziej optymistycznym człowiekiem na ziemi, napisała Orit w liście z okazji dziewięćdziesiątych urodzin Igo, w 2013 roku. (...) Igo i Samuel, Samuel i Igo. Jest ich w nim dwóch, jak dwie strony monety. Samuel to wojownik. Bohater. Powstaniec, nawet podwójny, z Treblinki i z Warszawy 1944. Człowiek, któremu prezydenci Polski i Izraela ściskają prawicę i przypinają ordery. W marynarce z szeregiem odznaczeń i wojskowym, ciemnym berecie, z orzełkiem w koronie. Bohater filmów i reportaży. Ostatni świadek z Treblinki. Samuel Willenberg TO Treblinka.

72.rocznica2.jpg
72. rocznica buntu w Treblince, 2.08.2015 r. / Źródło: ŻIH

Igo bohaterem się nie czuje. Walczył o życie, swoje, sąsiadów, narodu. Walczył z zemsty, za siostry, za sąsiadów. Z nienawiści. Takie czasy. Igo narodził się podczas wojny. Samuel ma fałszywe papiery na nazwisko Ignacy Popow: swoje drugie imię i nazwisko panieńskie swojej matki. W skrócie Igo. Taki też przyjął pseudonim w podziemiu (dwa razy w czasie wojny poda swoje prawdziwe nazwisko: w Treblince i w Powstaniu Warszawskim. Pomyślał, że jak ma zginąć, to jako Willenberg). Igo do niego przylgnął. Tak nazywają go koledzy z konspiracji, koledzy kolegów. Samuel to tak oficjalnie — krzywi się Krysia, przypatrując mężowi, jakby próbowała dopasować do niego imię. Nie, Igo to ten mój, prawdziwy, mówi stanowczo (Krysia to właściwie też nie Krysia, ale Ada. Krysią stała się w czasie wojny, z chrześcijańską metryką chrztu. Ale i do niej przylgnęło na dobre jej nowe imię). Nie, nie przeszkadza mu to, uśmiecha się on sam. Igo też żyje w cieniu Treblinki, bo odciąć się od niej nie da. Ale nie siedzi tam uwięziony. Nie wszystkim Ocalałym to się udaje. Igo jest niepoprawnym marzycielem, ciekawym świata i zachwycającym się nim (Jego wnuk powie, że słyszał, że dziadek jest bohaterem, ale dla niego jest przede wszystkim super dziadkiem z tysiącami pomysłów).

Urodził się w Częstochowie. Jego matka, Maniefa, jest Rosjanką, pielęgniarką, która zachwyca się Sienkiewiczem. Ojciec, Perec, jest malarzem po warszawskiej i petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie byle jakim: w Polsce wystawia obrazy razem z Malczewskim, czy Wyczółkowskim. Jego nowoczesne freski synagogalne budzą uznanie. Gdyby nie wojna, pewnie udałoby się mu zapoczątkować nowy nurt malarstwa judaistycznego. W Częstochowie znany jest jako profesor rysunku w miejscowym gimnazjum. Jego talent nie przekłada się na finanse — w domu zbytków nie ma, często ledwo daje się przeżyć (kiedy Igo zechce zostać artystą, matka skutecznie wybije mu to z głowy. Z pracy trzeba utrzymać rodzinę. Igo zostanie geodetą, co będzie mu sprawiać satysfakcje — i dawać dobrą pensję. Do sztuki wróci na emeryturze). Ojciec jest polskim patriotą, wielbicielem Piłsudskiego. W domu mówi się tylko po polsku (ale w czasie wojny ojciec ze strachu, że polscy sąsiedzi rozpoznają jego akcent, będzie udawał niemowę).

W 1939 szesnastoletni Igo będzie walczyć jako ochotnik w polskim wojsku. Przeciw Rosjanom, bo jego oddział sformowano na wschodzie kraju. Zresztą to wszystko jedno: agresor to agresor, mówi Igo (ogromną dziurę na plecach po ranie z września 1939 będzie prezentował z równą dumą, jak Virtuti Militari). Bo ja jestem patriotą, po ojcu. On, syn Rosjanki i Żyda. Przed wojną wielu uznawało takich jak on za „wrogi narodowo element”, „żydokomunę”. Odebrałoby mu prawo do tej polskości. Zresztą nie tylko przed wojną. W Warszawie, w 1944, walczył w Powstaniu, najpierw w AK. Wiedzieli, że jest Żydem. Któregoś dnia nad uchem świsnęła mu kula. Z polskiej pozycji. Przeszedł do batalionu syndykalistycznego PAL. Co roku 1 sierpnia radośnie spotykał się z kolegami z AK. Wolał się nie zastanawiać, któremu z nich kiedyś nie pasował walczący Żyd.

Igo, za częstochowskich czasów zwany Samkiem, to nie grzeczny chłopiec z dobrej rodziny. Niezły łobuziak był ze mnie, przyznaje z szelmowskim uśmiechem. Pewny siebie Samek gra na swojej ulicy pierwsze skrzypce (Fabryczna to mieszana ulica, polsko-żydowska, bez getta i podziałów narodowościowych. Przynajmniej Igo tak ja pamięta. Nauczy się ulicznego języka, którym Żydzi nie mówią i który wiele razy uratuje mu życie). Lubi się bić. Powód zawsze się znalazł. Choćby taki Alfred Boehm, któremu dokuczają, bo nie mówi dobrze po polsku. Alfred urodził się w Niemczech, jego rodzinę naziści odesłali do Polski, w ramach akcji wyrzucania polskich Żydów. Samek go broni, dopóki mieszka w Częstochowie. Pięć lat później, na placu w Treblince, kiedy będzie związywał swoje zdjęte buty, ktoś zapyta go o imię. Samek? Powiedz, że jesteś murarzem, wyszepcze jakiś więzień. To Alfred. Igo założy z powrotem buty, reszta pójdzie boso dalej, do komór. Z ponad sześciu tysięcy ludzi ocaleje on jeden.

Miał mówić o dzieciństwie, ale zawsze, kiedy Igo opowiada prędzej, czy później wciska się Treblinka. Niepostrzeżenie i podstępnie. Może dlatego, mówi Igo, że to, że przeżył, miało wiele przyczyn we wcześniejszym życiu, a to, co działo się w późniejszym, po Treblince, często korzenie miało w Treblince i wojnie. Powiązane drobiazgi, których znaczenia doszukać się można po latach.

rampa.JPG
Teren byłego obozu zagłady w Treblince

W szkole Samek się nudził (Kto by pomyślał, że po wojnie zostanie głównym geodetą w Ministerstwie Rozwoju w Izraelu, a mnie będzie dopingował do matury, śmieje się Krysia), więc szedł na dworzec, kupował peronówkę, a potem wślizgiwał się do pociągu. Taki ekspres Warszawa-Wiedeń to było coś. Konduktor w mundurze, skórzanych rękawiczkach, błyszczących butach. Powiew światowego życia. Samek wdrapywał się na dach gumowej harmonijki łączącej wagony i patrzał na zmieniające się krajobrazy. A potem, kiedy zdecydował, że ma już dość ześlizgiwał się z dachu. Globtrotterstwo miał we krwi. Sprawdzał, gdzie jest i bez mapy bezbłędnie znajdował powrotną drogę. Te wycieczki dały mi pewność siebie, wspomina Igo. Przyda się wkrótce.

2 sierpnia 1943 Igo biegnie przez las. Piekło płonie, piekło płonie, krzyczy jak oszalały (wtedy jeszcze tylko cieszył się z zemsty. O życiu zacznie myśleć później). Biegnie ich, powstańców z Treblinki, kilkudziesięciu, za nim strzały, wybuchy. Nad lasem czarny dym (Coś im się fajczy, powie potem chłop, którego Igo spotka na drodze, pokazując głową na horyzont. Nie wpadnie mu do głowy, że to Żydzi walczą). Nagle widzą wieś. Jedni odbijają w prawo, inni w lewo. Boją się otwartej przestrzeni, obcych ludzi. Igo jako jedyny idzie na wprost. Maszeruje środkiem ulicówki. Bezczelnie, jak bezczelnie wchodził kiedyś do pociągu. Z ogoloną głową (przykrytą wciśniętą na uszy czapką), chudy, utykający (wysokie buty pełne są krwi z rany na łydce). Pomoże mu chłop ze wsi, szmugler (W tej wsi byli szmuglerzy, którzy przewozili przez Bug. Szmalcowników nie było, wspomina Igo. Po latach, w trakcie kręcenia filmu o Treblince, spotka go znowu. Popłaczą się obaj. Nie wyglądałeś na takiego, który miałby przeżyć wojnę, powie chłop). Igo ruszy dalej, będzie krążył po nieznanych wsiach, przesiadał do pociągów. I dotrze tam, gdzie chce. Tych, którzy skręcili przed wsią, nigdy już nie zobaczy.

SW_po_ucieczce.jpg
Samuel Willenberg po ucieczce z Treblinki /
źródło: Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince

Piekło. Treblinka. Nie ma opowieści o nim, bez opowieści o piekle. Jeździ tam regularnie, przez kilkadziesiąt lat, taki wewnętrzny imperatyw. Po piekle nie został ślad. Niemcy zniszczyli wszystko. Zaskakująco cicho jest w Treblince. Wokół ciągnące się bez końca lasy, a tu żadnego śpiewu ptaków, żadnego stukania dzięcioła. Tylko ciągłe, drażniące cykanie świerszczy w wypalonej słońcem trawie. I brzęczenie os, nieustannie drążących korytarze pod pamiątkowymi kamieniami, w miejscu dawnych baraków, komór gazowych i dołów ze zwłokami. Może to nie ta pora dnia, może upał. Racjonalne wytłumaczenie na pewno jest. Tyle, że w tym miejscu automatycznie zaczyna się myśleć symbolicznie. W piekle ptaków przecież nie ma. Chyba. Ptaki były, mówi za Igo. Pamięta. Zazdrościli ptakom wolności.

W Treblince szans na przeżycie nie było. Wyrok śmierci był natychmiastowy albo odwleczony, dla tych, którzy byli Niemcom chwilowo potrzebni. Trzy tygodnie przed przyjazdem Willenberga, jeden z więźniów zasztyletował strażnika. Wszyscy z Sonderkommando zginęli. Nowe zostało przez Niemców skompletowane z więźniów z następnego transportu, z częstochowskiego getta. Więźniowie nie mieli pasiaków ani wytatuowanych numerów. Po co? Strata czasu. Nas nie było, Igo wzrusza ramionami. Do Treblinki przyjechał bez rodziny. Od wybuchu wojny ojciec ukrywał się w Warszawie, z fałszywymi papierami. Wygląd ma dobry, ale akcent podejrzany. Maluje obrazy świętych (nadaje im rysy własnego syna. Również słynnemu powstańczemu Chrystusowi namalowanemu w piwnicy na Marszałkowskiej 60). Mama z prawosławną metryką sprzed konwersji, dwie córki i syn, wszyscy z „dobrym wyglądem” i na fałszywych papierach mieszkają w getcie w Opatowie. Dzięki dawnej koleżance mamy, Niemce z Baku, znajdują mieszkanie w Częstochowie. Ale siostry, Itę i Tamarę, wydaje polski sąsiad. Matka wyrusza na poszukiwanie, syn wraca do Opatowa, kiedy akurat Niemcy likwidują tamtejsze getto. W Treblince Igo spędzi 10 miesięcy, do powstania. Wystarczy, by po latach rozpoznawać na pustym polu każde wzniesienie, każde zagłębienie.

Tu była rampa, tam ogrodzenie. Tam komory, pokazuje miejsca na pustym polu. Tam gdzieś zginął w czasie powstania Alfred. A tam były zapory, gdzie leżał postrzelony pastor, konwertyta. Nie mógł już biec. Niemcy by go torturowali, prosił o szybką śmierć. Powiedziałem, żeby spojrzał tam, gdzie po raz ostatni widział swoją rodzinę i nacisnąłem spust, mówi Igo, patrząc prosto w oczy. Spokojnie, bez emocji. Chyba. Nic nie mówi, nie tłumaczy. Tak wyglądało miłosierdzie w piekle.

W Treblince znalazł siostry, mówi Igo. Tamarę i Itę. Bębni palcami w stolik. Oczy się szklą. Kiedy jeżdżą z młodzieżą do Treblinki, to Krysia opowiada o siostrach Igo. On sam nie lubi okazywać słabości. Teraz patrzy w dal, nieobecny, jakby znów był tam, w Treblince. Jakby brał do ręki ze sterty porzuconych na piasku ubrań tamten brązowy, dziecięcy płaszczyk z doszytymi zielonymi, pluszowymi mankietami. Tamara rosła, rękawki były za krótkie, mama doszyła”. Słowa się rwą. Igo się dusi. Pod spodem leżała granatowa spódniczka Ity. Przywieźli je i zagazowali je, gdy był już w obozie, tuż obok. Nigdy nie powiedział rodzicom, nie mógł. Ojciec zmarł dwa lata po wojnie, z nadzieją na cud. Mama, która umarła dopiero w 1973, musiała wiedzieć, myśli Igo, ale pomijała temat. Jakby miała wrażenie, że dopóki nie wypowie tego strasznego słowa, córki nie umrą. Ita i Tamara po prostu znikły. Tylko czasami, kiedy żyła już Orit, pani Maniefa mówiła, jak bardzo wnuczka przypomina Tamarę. Orit, Świetlana po hebrajsku, to imię symboliczne. O-RIT, anagram od Rachela, Ita, Tamara — imion mamy Krysi i obu sióstr Igo.

Jestem świadkiem, mówi o sobie Igo. Adwokatem współwięźniów, którzy mieli mniej szczęścia. Których imion nikt nie zna, których twarzy nikt nie pamięta. Przeżyłeś, jesteś winien innym, by opowiedzieć prawdę. Na początku było ich więcej. 67 powstańców z Treblinki przeżyło wojnę. Mogli opowiadać, dawać świadectwo, składać zeznania. Można było składać zadanie na barki innych. Ale potem było ich coraz mniej. I w końcu Samuel Igo Willenberg stał się tym ostatnim.

SW_rekopis-pamietnika_12_small.jpg
Rękopis pamiętnika Samuela Willenberga, 12.03.1948 r.
Źródło: Centralna Biblioteka Judaistyczna

Kilkadziesiąt lat po Treblince rysuje z głowy szkice. Jedyne świadectwa codziennego życia w piekle. Nawet strażnikom nie wolno było robić zdjęć. Jeden z ocalałych narysował wcześniej schematyczne plany, które użyte zostały w śledztwie. Wiadomo, jaki był rozkład obozu. Ale na planach nie ma ogromnej góry walizek na środku placu, na którym przed chwilą stali ich właściciele. Tysiąca walizek. Wokół sterty kręcą się malutkie postacie, kilkakrotnie niższe niż góra — więźniowie. Na planach nie widać ogromnego dołu za płotem z napisem „Lazarett” i flagą Czerwonego Krzyża. Dołu wypełnionego zwłokami rozstrzelonych chorych i słabych, tych, którzy wprowadzaliby zamęt w pochodzie do komór gazowych. Na rysunku, na skraju dołu stoi człowiek, który zaraz ma dołączyć do trupów, to ostatni widok w jego życiu. Swoje rysunki Igo dołącza do książki o powstaniu w Treblince, którą pisze kilka lat później. Wydano ją też w Niemczech. Ale bez rysunków. Powiedzieli, że są zbyt drastyczne, złości się Igo. Będzie je pokazywał na każdym spotkaniu z młodymi Niemcami, woził ze sobą po świecie w dużej, kartonowej teczce. Razem ze zdjęciami rzeźb.

Ładna dziewczyna, Igo pomyślał, kiedy ją zobaczył. Miała długie, ciemne włosy i dziewiętnaście lat. Przedstawiła się: Rut Dorfman. Willenberg nie ma pamięci do nazwisk, ale to będzie mu się tłuc w głowie do końca życia. Rut była z Warszawy, właśnie zrobiła maturę w getcie, opowiadała, siedząc na stołku przed Samuelem. Naga. Po wyjściu z pociągów, ludzie musieli odłożyć bagaż, a potem się rozebrać. Kobietom obcinane są długie włosy. Tymi wypychane są materace na łodziach podwodnych — włosy nie przyjmują tak wilgoci. Pełen pragmatyzm, niemiecki, ton Igo jest tak informacyjny, że aż sarkastyczny. Więźniowie z Sonderkommando golą kobietom głowy. Jest styczeń 1943, ludzie w Warszawie już wiedzą, co ich czeka. Rut też. Kiedy opowie o sobie, spyta tylko, czy „to” długo trwa. Włosy leżą na ziemi, Rut odchodzi. Przed wejściem do komory jeszcze się odwróci. Nie do mnie. Ona żegnała się z tym całym parszywym światem. Po sześćdziesięciu latach Samuel przypomni o Rut światu. Szczupła dziewczyna, ze spuszczonymi ramionami. Zrezygnowana. Z na wpół ogoloną głowa. Rut z brązu.

Artystyczny dryg Igo odkrywa już na emeryturze, na uniwersytecie Trzeciego Wieku. Z biegu zaczyna rzeźbić. Ludzi i sceny z Treblinki, jedna po drugiej, jak je ma w pamięci: ojciec zdejmujący buty dziecku, Scheissmeister — Żyd prześmiewczo przebrany w strój kantora, który pilnował, by więźniowie nie siedzieli za długo w latrynie, orkiestra obozowa, powstańcy.

Piętnaście rzeźb z brązu. Wystawa jest prezentowana w Polsce, w Niemczech. W Izraelu heroiczna rzeźba powstańca stanęła w rezydencji prezydenta, z czego Igo jest dumny. Ale poza tym jego rzeźby długo nie interesują nikogo. Igo jest rozczarowany. Nie chodzi o jego ambicję, ale o Rut, Alfreda, siostry, Scheissmeistera. O pamięć.

Dobrze jest, mówi Krysia, jak ludzie mają te same tematy, rozumieją się. Pewnie nie byłaby szczęśliwa z kimś, kto nie przeżył czegoś podobnego. Śpiewają te same melodie, jeszcze z Polski. Kiedy jedno zaczyna zdanie, drugie je kończy. Ona wachluje go, gdy mu duszno w autobusie, on podsuwa jej jedyną butelkę wody. Nie ma taty bez mamy, a mamy bez taty. Nie mogę o was myśleć osobno, mówi Orit. Miłość, jak z bajki. E tam, miłość po tylu latach to już tylko przyzwyczajenie, mówi Krysia patrząc trochę kpiąco na Igo. Ten patrzy spod czoła, jak mały chłopiec. Może dla ciebie, bo ja cię nadal baaardzo kocham, mówi całkiem poważnie, choć żart rozumie.

Treblinka połączyła Igo i Krysię. Bo Krysia chce słuchać. Jej mama z getta w Warszawie trafiła do Treblinki, do obozu pracy, jak wtedy myśleli. Trochę przez przypadek, zamieniając się z Krysią na miejsca w szeregu. Właściwie to miał być więc los Krysi, nie jej mamy. Długo pocieszała się, że mama miała ciepły płaszcz, więc nie będzie marznąć. Od Igo dowiaduje się prawdy. Chłonie ją, jakby chciała przeżyć teraz te ostatnie chwile z mamą. Boli. Potem ból słabnie, a Krysia wie o Treblince tyle, co Igo.

Poznają się po wojnie w Łodzi. Ona, uczennica, każdego napotkanego pyta, czy nie wie o jakimś pokoju dla rodziny z dzieckiem — dla wujka i cioci z synkiem, którzy po wojnie marzną w letniskowym domku w Ciechocinku. Pyta o to młodego oficera napotkanego w biurze organizacji żydowskiej. Przystojny, szczupły, jasnowłosy, z wąsikiem. Wyglądał jak hollywoodzki aktor, wspomina Krysia. Kobiety go lubiły, zresztą z wzajemnością. Romansowy był, tego Igo się nie wypiera. Tamtego dnia spojrzał na Krysię i powiedział, że mieszkanie ma, ale by się wprowadzić, dziewczyna musi go poślubić. Krysia tylko wzruszyła ramionami. Potem przez całe życie Igo będzie jej powtarzał, że z żartami trzeba uważać. Mieszkanie wujostwo znaleźli gdzie indziej, ale Igo i tak się oświadczył. 68 lat będą małżeństwem. Igo się ustatkował, mówi Krysia. A może ja tylko chcę w to wierzyć, patrzy z czułością na męża.

Igo i Krysia przysięgają sobie, że ich noga nigdy w Niemczech nie postanie i z Niemcami rozmawiać nie będą. Nie chcą w domu widzieć nic niemieckiego. Żaden Bosch, Siemens. Zamiast tańszego Volkswagena, Igo kupuje Forda Cortinę. Brytyjska produkcja. Któregoś dnia Cortina trafia do warsztatu. Dobry, niemiecki motor, chwali mechanik. Globalizacja, musieliśmy się z tym pogodzić, po latach Igo będzie opowiadał to jako dowcip. Później Orit, architektka, dostała zlecenie na zaprojektowanie ambasady izraelskiej w Berlinie. Wielkie wyzwanie, ale Orit zna stosunek ojca do Niemców. Za nic nie chce go zranić. Pyta go o zdanie, czy nie będzie mu to przeszkadzać. Przeszkadzać? Ależ ja dumny jestem!, mówi Igo. Widzi w tym symbol, zamknięcie pewnego koła w moim życiu. W 2001 jadą na otwarcie do Niemiec. W Berlinie obskakują ich dziennikarze. Ambasada izraelska to polityczna sprawa. Sprawdzili, że rodzice architektki byli w getcie, że ojciec był w obozie. Jak się Państwu podoba Berlin?, pytają dziennikarze kurtuazyjnie. Ładny jest, dużo się buduje, ale nas to wcale nie cieszy, inaczej niż budująca się Warszawa. Igo chodzi po ulicy, zwiedza, ale serce mu szybciej bije na widok każdego Niemca w swoim wieku. Zagląda mu w oczy i pyta w myślach: Co robiłeś, kiedy ja miałem umrzeć?

Nie lubi mówić o pojednaniu, wybaczeniu. On nie wybaczy. Ale potem, po tej wizycie w Berlinie, przyjeżdżają do nich młodzi Niemcy, trochę tylko starsi od jego wnuków. Igo widzi, że płaczą słuchając go. Że są wstrząśnięci, zawstydzeni, przerażeni. Igo zaczyna ich lubić. Czuje się trochę, jak zdrajca — wobec sióstr, sąsiadów, narodu (Krysia nawet rozpłacze się przy pożegnaniu: Lubimy was, a wy jesteście Niemcami). Nie wolno zapomnieć, nie można wybaczyć, ale młodzi to nie ich dziadowie.

_DSC7361.jpg
Samuel Willenberg z rodziną na obchodach rocznicy buntu w obozie zagłady Treblinka II

Mamy rozdwojenie jaźni, śmieją się Krysia i Igo. W Polsce czują się Izraelczykami, Żydami. W Izraelu — Polakami. Tęsknią za polskimi krajobrazami i kwiatami, których tam nie uświadczysz. Te wrzosy piękne, Igo rozmarza się i wciąga powietrze, jakby już czuł ten zapach (próbowali wyhodować polskie kwiaty w Izraelu, ale wykańcza je upał). Denerwuje ich krytyka Polski. Bo ten Gross to zbyt upraszcza, ja mu to powiedziałem, Igo z każdym rozmówcą wraca do tematu. Mówiłem mu o mojej Krysi. Bronią, tłumaczą. Że to nie Polacy byli strażnikami w obozach, że to nie oni je budowali. Że to uwarunkowania demograficzne, historyczne, geograficzne. Że owszem, siostry Igo wydał Polak, ale Krysię Polacy uratowali, z narażeniem życia. A potem pada pytanie: dobrze, a te pogromy po wojnie, to skąd? I nie wiedzieliśmy, co powiedzieć, mówi Igo. Po wojnie Igo wstępuje do wojska, ale odchodzi po roku i prowadzi szkolenia samoobrony dla młodych Żydów. Boją się pogromów. Chcą przetrwać i jak najszybciej wyjechać do swojego Erec Israel. Igo pomaga organizacji żydowskiej odnajdywać dzieci ukrywające się podczas wojny na aryjskich papierach. Coraz bardziej obciąża go ta praca. Jasne, wymordowany naród trzeba odbudować. Dobrze, jak znajdują zagubione sieroty, którym można przywrócić korzenie, czasami odnaleźć jedynych, dalekich krewnych. Ale czasami dzieci trzeba wyrywać z rodzin, które kochają i w których są kochane, by umieścić je potem w izraelskim domu dziecka. W końcu rezygnuje. Po wojnie w Polsce Igo czuje się już tylko jak Żydzi, „ci obcy”. Wyjeżdża do Izraela, z Krysią, z którą zdążyli się pobrać, i z mamą Igo.

Po pracy w ministerstwie Igo oddaje się lekturze w swoim mieszkaniu w Tel Awiwie. Na stole sterta książek o hodowli baranów i uprawie warzyw. Krysia się śmieje, znajomi dziwią. Czasu ci nie szkoda?, pytają. W Tel Awiwie baranów hodować się nie da. Igo się żacha — kto mówi o Tel Awiwie? On będzie miał domek na wsi. To jego obsesja. Wieś to stabilizacja, spokój, miasto to zagrożenie — to wyniósł z czasu wojny i ucieczki. A w Izraelu ciągle są walki. Krysia i mama marzą o dużym mieszkaniu w stolicy, Igo je szantażuje. W Tel Awiwie dostanę zawału!, powtarza teatralnie. Dla domu w podtelawiwskim Udim Igo wyrzeźbi trzy owieczki naturalnej wielkości. Jedyny raz stworzy coś innego niż sceny z Treblinki.

Igo do Polski przyjeżdża regularnie. Nie tylko do Treblinki, ale i do miejsc z młodości: Częstochowy, Warszawy, Łodzi. Podczas ostatniego pobytu widzi w kafejce czarnego mężczyznę mówiącego po polsku, na którego nikt nie zwraca uwagi. Igo jest zachwycony. Długą drogę przeszła moja Polska, pisze na Facebooku. Polska się otworzyła. W jego Polsce będzie można mieć inny kolor skóry czy wiarę. Igo niewielu rzeczy się już boi. Jedną z nich jest pogarda dla człowieka, dobrze zapamiętana z przeszłości. „Podludzie, robactwo, pasożyty”. Kiedy uciekł z Treblinki, pomogła mu kobieta z Rembertowa, zaproponowała nocleg. Nie wiedziała, że jest Żydem. Igo powiedział, że uciekł ze stalagu w Prusach Wschodnich. Wieczorem wrócił syn kobiety. Szemrany taki. Obwąchaliśmy się, wspominał Igo. Mówiłem jego językiem: kapujesz, w dechę. Żydzi tak nie mówią. Jakbyś miał pieniądze, to wyrobiłbym ci dokumenty, mówi mężczyzna. Igo ma 100 dolarów, znalezione w ubraniach w Treblince. Skąd masz? — A żydziaka na Bugu złapałem, to mi dał, mówi Igo i przechodzi go dreszcz. A co z nim? — A co, wiadomo, nurt był szybki, strzela Igo. Rechoczą, jak z żartu, że jakiś żydziak, wymyślony, o czym mężczyzna nie wie, zginął. Nie-człowiek. Coś takiego, mówi Igo, nie ma prawa się powtórzyć.

Jestem szczęśliwym człowiekiem, mówi Igo i znowu uśmiecha się tak po swojemu, szczerze, całym sobą, że trudno mu nie wierzyć. Miałem zginąć. A ja nie tylko żyję, ale mam kochająca rodzinę, hobby, pracę. To ja wygrałem.

Jeszcze za wcześnie na rozliczenia, masz tyle planów, że musisz pożyć przynajmniej 120 lat, pisała Orit w swoim liście. 93. urodziny Igo obchodził 16 lutego 2016 r. Trzy dni później odszedł. „Z młodej piersi się wyrwało...”, popłynęła na pożegnaniu piosenka żołnierska. „Serce w plecaku”. Tak sobie zażyczył sam Igo. Na twarzach najbliższych błądził uśmiech.

 

 

Autorką artykułu jest Agnieszka Hreczuk. Tekst pierwotnie ukazał się w "Polityce" w dn. 1 sierpnia 2017 r.

Agnieszka Hreczuk — dziennikarka prasowa, telewizyjna i radiowa, pracuje w Niemczech m.in. dla niemieckiej stacji publicznej Rundfunk Berlin und Brandenburg, redakcji żydowskiej niemieckiego radia publicznego, dzienników Tagesspiegel i Freie Presse, w Polsce pisała m.in w tygodniku „Polityka” i „Tygodniku Powszechnym”. W mediach polskich i niemieckich opublikowała liczne portrety Ocalałych i świadków historii najnowszej. Sześciokrotnie nominowana do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego, trzykrotna laureatka niemieckich konkursów reportażu o tematyce środkowoeuropejskiej. Absolwentka stosunków międzynarodowych, studiowała w Warszawie, Helsinkach, Sztokholmie, Bonn i Berlinie. Współudział (przedsłowie i korekta) wznowionych w 2018 roku w Niemczech wspomnień Simchy Rotema (Kazika Ratajzera).

big_Willenberg_Bunt_okladka_web.jpg

W 2016 r. nakładem wydawnictwa ŻIH ukazały się wspomnienia Samuela Willenberga „Bunt w Treblince” (wydane po raz pierwszy po hebrajsku w 1986 r.), spisany w 2015 r. opis działalności powojennej oraz rozmowę „Zamiast zakończenia”, którą przeprowadził z Samuelem Willenbergiem prof. Paweł Śpiewak w Tel Awiwie w maju 2004 r.

W związku z dużym zainteresowaniem publikacją, jeszcze w 2018 r. nakładem wydawnictwa ŻIH ukaże się nowe wydanie „Buntu w Treblince”.

Żydowski Instytut Historyczny