Kapkę uparta: Rachela Auerbach – część 1

Autor: dr Karolina Szymaniak
Ona jest kapkę uparta, ale co to za talent! – notowała w dzienniku pod datą 7 maja 1944 roku Basia Temkin-Bermanowa, komentując jedną z prac Racheli Auerbach napisanych po wyjściu z getta na zlecenie Żydowskiego Komitetu Narodowego. Tak, bez wątpienia ta wciąż niedostatecznie znana pisarka, krytyczka i dziennikarka, tworząca po polsku i w jidysz, była uparta i utalentowana, niezwykle zdeterminowana, często zapewne szorstka i swoją bezkompromisowością nie zawsze jednała sobie ludzi. Miała jednak poczucie misji i odpowiedzialności wobec zamordowanych.
Rachela_Auerbach.jpg

Rachela Auerbach

 

Urodziła się… i tu od razu rodzi się kłopot. Wedle danych, które podawała po wojnie w większości oficjalnych dokumentów, był to 18 grudnia 1903 roku (w literaturze przedmiotu funkcjonuje zresztą jeszcze kilka innych dat). Jednak, jak to się wówczas dość często zdarzało, nie była to data właściwa, a autorka odmłodziła się o kilka lat (ciekawych odsyłam do mającej się niedługo ukazać ŻIH-owej publikacji). Pewne jest natomiast miejsce – „wieś Łanowce, powiat Borszczów, poczta Jeziorany koło Czortkowa”. Tak adresowało się do rodziny Auerbachów listy. W okolicy mieszkała też znakomita większość jej krewnych. Ostatni raz była Auerbach w tych stronach około roku 1933, być może przed przeprowadzką ze Lwowa, gdzie kończyła gimnazjum i studiowała, do Warszawy, być może też później. Obraz Łanowców, o których autorka często śni, kilkukrotnie powraca w dzienniku pisanym w getcie, który autorka złożyła w Archiwum Ringelbluma, a który obecnie znajduje się w Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego. Już na pierwszej karcie czytamy:

(…) sen o kocie. Ja tak bardzo przecież lubię koty. Asocjacja domu, Łanowiec, świeżo prażonego mleka, ciszy wiejskiego popołudnia i tych wszystkich rzeczy, na których wspomnienie mogłabym się bez niczyjej pomocy rozpłakać, gdyby wrzesień 1939 nie zatkał był we mnie na tak długo – może na zawsze – źródła łez.

Wpis z 4 sierpnia 1941 roku

Jednak gettowe sny o domu przeradzają się w koszmary:

Ale miałam przecież zanotować jeszcze jeden moment snu, który przyśnił mi się tej nocy. Otóż w tym śnie i mnie dosięgnął już ten los. Byłam już złapana, skrępowana powrozem i tak spętaną zaniesiono mnie do jakiegoś ogrodu (teren akcji... Łanowce) i złożono przed jamą, w której otworze siedział ogromny pies. Przeznaczone było mi więc jakoby „pożarcie przez zwierzęta”. A może są to psy wściekłe w tej jamie, myślałam, i chociaż nie zagryzą na śmierć, zarażą wścieklizną, koszmar i straszna męka tego snu polegała jednak przede wszystkim na próbie wymyślenia ratunku. Czy nie będzie za mną coś à la „Daniel w lwiej jamie”, przecież psy można zwabić, udobruchać. I już, już czynić poczynałam nieśmiałe próby, a ten kolosalny brytan odpowiadał mi niejasnym w intencji basowym mruczeniem. Równocześnie gorączkowo rozważałam, czy wolno przemówić, porozumieć się jakoś z kobietami wiejskimi, które pracowały tuż obok. Szukałam jakichś takich neutralnych słów, by broń Boże nie miały mnie o co denuncjować, a równocześnie, w razie jeżeli nie są „nasadzone”, by je skłonić do uwolnienia mnie i ukrycia przed pościgiem. Wątpliwości i ten lęk. Była to straszna męka, istny koszmar, zbudziłam się cała w zimnych potach. 

Wpis z 15 kwietnia 1942

W Zagładzie straciła Auerbach niemal całą rodzinę. Żegnała ją we wstrząsającym poemacie żałobnym „Jizkor”, należącym dziś do kanonu literatury Zagłady:

Ale czuję, że już, już, natychmiast muszę przestać, bo tu kończy się pisanie, a zaczyna się płacz.

Nie, nie! Nie mogę przestać. Właśnie przypomniała mi się inna dziewczynka lat 14-tu. Moja własna, kochana brataniczka moja, którą na rękach wynosiłam, jakby córeczka mi rodzona – Lusia. I jeszcze jedna Lusia, kuzyneczka moja i pupilka lat 19-tu z Czortkowa. I jej siostry Chanka, Klarcia i jej zamężna siostra Ryfcia z córeczką Dusią. I jej matka, ukochana stryjeczna siostra, imienniczka moja, wychowanka mych rodziców – Ruchcia. I matka pierwszej Lusi, wdowa po jedynym bracie, jakby w jednej osobie matka i siostra moja Lonia i zapewne nie żyjące już po likwidacji obozu janowskiego starsze dziecko jej, a mój przybrany w sercu, odkąd osierociał, synek ukochany Mundek. I inna jeszcze dziewczynka z rodziny, pośrednia ofiara wysiedlenia, utalentowana 13-letnia pianistka, kuzyneczka moja Josima. (…) I całe moje gniazdo rodzinne ze strony matki – schłopiali Żydzi dalekiej wsi podolskiej. Ciocia Bejla, wujek Josio, ciocia Dorcia. Mój ideał piękności z lat dziecinnych, ciocia Dorcia…

Wspomnieć muszę – o Boże – jeszcze tyle imion! Jakże kogoś pominąć mogę, skoro tam, do Treblinki i Bełżca, poszli moi prawie wszyscy. Nie jestem ich w stanie wyliczyć – bliskich, bliższych i najbliższych, których utraciłam.

Była jednym z trojga współpracowników Konspiracyjnego Archiwum Getta Warszawy, obok Hersza i Blumy Wasserów, którzy ocaleli z Zagłady. W dawaniu świadectwa widziała jedyny powód swego przeżycia, które powodowało u niej rodzaj wstydu: Myślę, że muszę dopiero na wyróżnienie, którym mnie los obdarzył, od nowa zasłużyć. Przerażenie ogarnia mnie na tę myśl. Lęk przed nadmierną odpowiedzialnością. Mówiła, że ma nie tyle prawo, ile obowiązek życia: A to dlatego mianowicie, że we mnie żyje pamięć tych, którzy zginęli. I żyje we mnie – żywe świadectwo – dramat ich zguby. Gdybym ja zginęła – tamci wraz ze mną zginęliby raz jeszcze.

Zapisać Zagładę i dać świadectwo – oto cele, które przyświecały jej pracy pisarskiej zarówno w getcie warszawskim, a od marca 1943 roku po aryjskiej stronie, jak i po wojnie, gdy podjęła natychmiast niemal współpracę z nowo powstającymi instytucjami żydowskimi. Współpracowała z Centralną Żydowską Komisją Historyczną, brała udział w wizji lokalnej na terenie byłego obozu w Treblince, po której napisała poruszający reportaż Af di felder fun Treblinke (jid., Na polach Treblinki, pol., Treblinka. Reportaż). Jego końcowe partie to opis pożydowskiego śmietnika rzeczy, który przekształca się w polskie Kolorado, rozkopywane, dokładnie przeszukiwane złote pole.

Od końca wojny intensywnie zabiegała o to, by podjąć poszukiwania zakopanego pod gruzami getta Archiwum Ringelbluma. Była jeszcze w Polsce, gdy wreszcie, 18 września 1946 roku, odnaleziono jego pierwszą część, zawierającą wiele materiałów zdeponowanych przez pisarkę. Jak sama pisała: Wśród 10 skrzynek metalowych wydobytych spod gruzów w r. 1946, cała jedna skrzynka wypełniona była materiałami złożonymi przez mnie.

Auerbach była w grupie, która przeprowadzała pierwsze prace porządkowe tych bezcennych materiałów. W pierwszej części Archiwum znajdują się szkice do monografii kuchni ludowej (popularnej), którą na zlecenie Emanuela Ringebluma prowadziła od października 1939 roku przy ul. Leszno 40. Jako że wśród stałych bywalców tej kuchni było wielu literatów (Auerbach była przed wojną aktywną działaczką żydowskiej sceny kulturalnej), mówi się o niej często jako o kuchni dla literatów. Trzeba jednak pamiętać, że taka branżowa kuchnia, po kilku zmianach adresu, znajdowała się w getcie przy Tłomackiem 13, w oficynie budynku, gdzie do 1938 roku działał Związek Literatów i Dziennikarzy Żydowskich – mityczne Tłomackie 13, o którym pisał m.in. Zusman Segałowicz czy Ber Rozen.

Gdy na początku okupacji Ringelblum zawezwał Auerbach do siebie (informację tę przekazała jej poetka Rajzla Żychlińska), na ulicę Wielką, gdzie znajdowała się wówczas siedziba Jointu, powiedział jej, że podjęto decyzję o zatrudnieniu jak największej liczby żydowskiej inteligencji, by „ratować kadry”. Dodał też, że nie wszyscy mogą sobie pozwolić na ucieczkę. Auerbach przyjęła na siebie to zobowiązanie.

W pierwszej odkopanej części Archiwum znalazł się również jej dziennik, choć, jak sądzę, spornym wciąż pozostaje charakter gatunkowy tego tekstu. Dziennik to niezwykle poruszający dokument zapisywania Zagłady, pisarskiego się z nią mierzenia, świadectwo zwątpienia, rozpaczy, bezsiły. Jest to także dokument kunsztu pisarskiego autorki. Jej umiejętności wyławiania z potoku zdarzeń pojedynczych scen, zatrzymywania ich w krótkich notatkach-kadrach, robienia pisarskich zbliżeń. Auerbach widzi rzeczywistość getta jako „samorzutny teatr, samokręcący się film dźwiękowy”, nieustannie szuka adekwatnych środków wyrazu, nie raz przyznając, że nie ma siły pisać. Sposobem na zmierzenie się z rzeczywistością Zagłady, na oddanie „grozy, obcości, ambiwalencji” doświadczenia granicznego, staje się dla niej, jak to określił cytowany tu Jacek Leociak, groteska makabryczna.

 

Przeczytaj drugą część artykułu o Racheli Auerbach

dr Karolina Szymaniak