Menu
- Aktualności
- Wydarzenia
- Oneg Szabat
- Zbiory
- Nauka
- Wystawy
- Edukacja
- Wydawnictwo
- Genealogia
- O Instytucie
- Księgarnia na Tłomackiem
- Czasopismo „Tłomackie 3/5"
- Kwartalnik Historii Żydów
Samuel Finkelstein, "Autoportret" (fragment), zbiory ŻIH
Samuel Finkelstein, tak jak wielu innych malarzy, miał z początku obrany zawód zupełnie niezwiązany z artystycznymi drogami, mający mu zapewnić przede wszystkim dobrą płacę i stabilizację. Jego ojciec był kupcem. Miał nim też zostać Samuel. Jednak po czterech latach nauki w szkole handlowej w rodzinnej Łodzi, po zgromadzeniu dostatecznej ilości wewnętrznej siły, zdecydował o porzuceniu wyznaczonej wcześniej drogi prowadzącej go do solidnego zawodu. Z wielką ochotą wstąpił na dość niepewną ścieżkę malarskiej kariery, zapewne na przekór rodzicielskim upomnieniom. Studia malarskie odbył pod kierunkiem Wojciecha Weissa w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (ale spędził na tej uczelni tylko jeden rok akademicki 1913/1914). Kraków nie sprostał jego aspiracjom. Finkelstein przeniósł się do Wiednia na słynną Akademię Sztuk Pięknych. Spędził tam sześć semestrów – od semestru zimowego 1915/16 roku do semestru letniego 1918. Z akt osobowych przechowywanych w archiwum wiedeńskiej Akademii wiemy, że gdy zaczynał studia w stolicy Austro-Węgier, jego ojciec już nie żył. Żyła tylko matka. Zdaje się, że to smutne wydarzenie umożliwiło Finkelsteinowi podjęcie studiów zgodnych z jego zainteresowaniami i temperamentem.
W Wiedniu uczył się malarstwa i rysunku u tuzów tamtejszej Akademii, profesorów Juliusa Schmida, Rudolfa Bachera, Rudolfa Jettmara, Josefa Jungwirtha i Hansa Tichy’ego. Finkelstein nigdy jednak nie uzyskał dyplomu, mimo że jego nauka trwała tyle czasu, ile wymagano (wliczając w to studia krakowskie). Nie wiadomo, dlaczego nie sfinalizował studiów.
Swoje życie prywatne i zawodowe związał z Łodzią, gdzie mieszkała matka i inni krewni. Tam też najczęściej wystawiał swoje obrazy, jednak nie ograniczał się tylko do salonów i galerii tego miasta. Wziął udział m.in. w Salonie Wiosennym Sztuki Żydowskiej w Warszawie w 1927 r., czy wielokrotnie w Krakowie w tamtejszym Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych.
Finkelstein był dobrym portrecistą, co można dostrzec, patrząc m.in. na konterfekt jego żony, malowany z prostotą, z użyciem niewielu kolorów (Muzeum ŻIH, nr inw. A-305). Modelki i modele, ukazywani przez Finkelsteina, malowani są „płaszczyznowo”. Mimo tego, a może raczej dzięki temu, artysta potrafił dobrze oddać ich charakter. Nie skupiał się bowiem na zbędnych zabiegach mających na przykład ukazać portretowanego możliwie najbardziej realistycznie. Jego wizerunki są sumaryczne, oszczędne i proste. Kolory ograniczał do kilku najistotniejszych, nasyconych.
Finkelstein nie stawał w szranki z wyznawcami najnowszych tendencji w malarstwie. Mimo dość bliskich kontaktów z konstruktywistami w Łodzi, Katarzyną Kobro i Władysławem Strzemińskim, Finkelstein oparł się ich wpływom i nie podążył w kierunku awangardy. Jego fascynacja kolorem jest dobrze widoczna w wielu obrazach. Ograniczał jednak swoje poszukiwania do dość tradycyjnej estetyki – m.in. realistycznego pejzażu. Można by go chyba określić mianem kolorysty.
Jednym z najciekawszych obrazów Finkelsteina, znajdującym się w zbiorach ŻIH, jest namalowany na płótnie autoportret malarza (Muzeum ŻIH, nr. inw. A-57).
Wiąże się z nim kilka istotnych kwestii dotyczących autoprezentacji. Pod względem formy nie odbiega on bowiem od reszty płócien Finkelsteina. Użyte środki są dla niego charakterystyczne.
Widzimy malarza stojącego naprzeciw nas, w kapeluszu, zielonej marynarce, trzymającego w dłoni paletę. Z tyłu, na ścianie pracowni, wiszą dwa obrazy. Jeden przedstawia starą kobietę siedzącą w fotelu z książka w ręku. Na drugim, mniejszym, widnieją tylko zarysy postaci.
Malarz ukazał w autoportrecie siebie jako człowieka dojrzałego, pewnego swych racji i artystycznych wyborów. Stojącego mocno na nogach.
Czy autoportret jest jakimś manifestem? Czy nie podkreśla dumy z obranej drogi? Drogi już nie handlowca, ale malarza, wolnego ducha? Na to pytanie należy odpowiedzieć twierdząco. Malarz przedstawił siebie w pozie pełnej godności, stoi pewnie i niczym nie kokietuje widza. Zielona marynarka jest jedynym elementem szaleństwa w wizerunku, jakimś odbiciem poczucia własnej niezwykłości. Autoportret daje wyraźnie do zrozumienia, że malarz jest przekonany, co do słuszności obranej drogi. Jego osiągnięcia są już tak znaczne (poza tym jest absolwentem szacownej akademii), że może pozwolić sobie na ten nieco pyszny gest autoprezentacji. W niepamięć odrzuca cztery lata strawione na nauce w szkole handlowej.
Finkelstein, decydując się na wykonanie autoportretu, miał świadomość, że mierzy się z całą jego wielowiekową tradycją. A dla malarza jest to zawsze zadanie ryzykowne. Bo trudno mierzyć się z dziełami kanonicznymi, które są powszechnie podziwiane i ustawiane na piedestale. Czy Finkelstein sprostał zadaniu, które sobie wyznaczył?
Warto spojrzeć jeszcze przez moment na majaczący za postacią malarza wizerunek starej kobiety czytającej książkę. Dodaje on innego wymiaru autoportretowi, zmienia jego wymowę. Skoro artysta umieścił taki „portret w autoportrecie”, to wydaje się, że był on dla niego szczególnie ważny. Domyślać się można, że jest to wizerunek matki malarza. Na razie nie sposób zidentyfikować przedstawionej na nim osoby. W każdym razie jako domniemane źródło inspiracji narzucają się portrety matki Rembrandta czytającej Biblię, malowane przez samego mistrza, jak i jego ucznia Gerrita Dou. Z pewną dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że wizerunek matki Finkelsteina był, tak jak autoportret, próbą emulacji, czyli współzawodniczenia z Rembrandtem i innymi dawnymi mistrzami.
Jeszcze jedną zaskakującą sprawą jest to, że zarówno „Portret matki” (Muzeum ŻIH, nr. Inw A-186), jak i autoportret, zachowały się i wchodzą w skład kolekcji ŻIH.