Menu
- Aktualności
- Wydarzenia
- Oneg Szabat
- Zbiory
- Nauka
- Wystawy
- Edukacja
- Wydawnictwo
- Genealogia
- O Instytucie
- Księgarnia na Tłomackiem
- Czasopismo „Tłomackie 3/5"
- Kwartalnik Historii Żydów
Ci bliżej prawdy
Żydzi działający w gettowej konspiracji, zarówno w organizacjach młodzieżowych, partiach politycznych, jak i zgromadzeni wokół Oneg Szabat (Archiwum Ringelbluma), domyślali się, jaki jest cel wywózek. Napływające do getta od drugiej połowy 1941 r. wiadomości o masowych rozstrzeliwaniach na Wschodzie, alarmujące kartki pocztowe od deportowanych, wiadomości o likwacji getta w Lublinie (która stanowiła początek akcji „Reinhard”), osobiste spotkanie w getcie warszawskim ze Szlamą Winerem – grabarzem, który zbiegł z obozu śmierci w Chełmnie nad Nerem – w końcu potwierdzenie informacji o obozach śmierci w Bełżcu i Sobiborze – nie pozostawiły pola dla wielu złudzeń. Jeszcze wiosną 1942 r. część organizacji podziemnych założyła Blok Antyfaszystowski, którego jednym z celów było przygotowanie obrony getta. Zaraz po rozpoczęciu akcji działacze spotkali się, aby przedyskutować i ustalić plan działań wobec wysiedlenia. Podczas spotkania uwidoczniły się różnice pokoleń: starsi działacze stali na stanowisku, aby w obliczu niewiadomej przeczekać kryzys, obserwować, nie narażać niepotrzebnie życia niewinnych. Młodzi chcieli działać, ostrzec ludność getta, wezwać ją do oporu.
Dwudziestego ósmego lipca w kibucu Droru przy ulicy Dzielnej 34 syjonistyczne organizacje młodzieżowe Akiba, Dror i Haszomer Hacair założyły Żydowską Organizację Bojową. Do końca trwania Wielkiej Akcji Deportacyjnej ŻOB nie uzyskała jednak gotowości bojowej i nie była w stanie stawić realnego oporu zbrojnego. Idea oporu nie znalazła też posłuchu wśród społeczności getta. Hersz Berliński (ps. „Jeleń”) z Poalej Syjon-Lewicy, relacjonując debaty podziemia o próbach namówienia Żydów do stawiania oporu, pisał:
Łatwo mówić – uważają pesymiści – o samoobronie. Ale z kim i z czym? Bogacze i szmuglerzy nie będą walczyć, na Żydowską Służbę Porządkową nie można liczyć, a agenci gestapo zaprzedawali swe dusze krwawemu okupantowi. A więc trzeba się oprzeć tylko na biedocie. A ta popadła w apatię i rozpacz. A żeby biedoty wyrwać z rezygnacji, trzeba mieć cel i broń. Cel jest: walka przeciwko zagładzie. Broni do walki jednak nie ma[1].
Żydzi aktywnie szukający ratunku
Dla większości Żydów zamkniętych w getcie warszawskim cel „przesiedlenia na Wschód” był nieznany i budził lęk. Strach stał się siłą napędową do podejmowania szeregu działań, aby uniknąć wysiedlenia. Nie były to jednak działania zakładające samoobronę zbrojną. Ludzie nie myśleli o walce, ale o ratunku dla siebie i najbliższych. Kierował nimi wtedy niesamowity impuls do działania, do aktywnego poszukiwania drogi ucieczki przed nieznanym – mimo że widzieli, jak ograniczone jest ich pole działania.
Zgodnie z rozporządzeniem z 21 lipca 1942 r. podpisanym przez Radę Żydowską z wysiedlenia mieli być zwolnieni m.in. wszyscy pracujący w niemieckich przedsiębiorcach, tzw. szopach, i w agendach Rady Żydowskiej. W zdezorientowanej społeczności getta rozpoczął się szturm na szopy. Praca dla Niemców, udowodnienie swojej przydatności wydawała się najpewniejszą drogą ratunku. Rachela Auerbach pisała, że zrobił się „run [masowy popyt – JM] na dokumenty”[2] zaświadczające o zatrudnieniu. Przed szopami ustawiały się kolejki ludzi zabiegających o zatrudnienie, którzy na dowód swojej przydatności zabierali ze sobą narzędzia pracy i przybory, takie jak maszyny do szycia. Byli też gotowi przekształcić w szopy swoje małe, często rodzinne zakłady:
Do rozpuku mógł chichotać […] diabeł, kiedy w pierwsze dni wysiedlenia na ulicę żydowską spoglądał. Na te tłumy rzemieślników, wystających od świtu do nocy ze swymi maszynami przed warsztatami firm niemieckich. Na tych naiwnych ludzi, na gwałt pchających się pod opiekuńcze skrzydła nowo kreowanych petentów i władców dzielnicy żydowskiej[3].
Kto posiadał jakąś specjalność fachową, jakąś maszynę krawiecką, szewską, trykotarską, jakąś tokarnię, warsztat stolarski czy ślusarski [...], jakąś piekarnię, kuchnię, nawet pralnię – wszyscy od jednego razu, w ciągu jednej doby zapałali gotowością, gorącym pragnieniem „uszopowienia” swoich dóbr, tj. dobrowolnego wydania wszystkiego firmie niemieckiej, byleby tylko za tę cenę raczyła zatrudnić u siebie ich dotychczasowych właścicieli i ich rodzinę[4].
W czasie akcji w getcie warszawskim działało kilkadziesiąt szopów. Cześć z nich szybko się otwierała i szybko zamykała, choć ludzie za ogromne sumy kupowali zaświadczenia o zatrudnieniu, które po kilku dniach okazywały się bezwartościowe. Również zatrudnienie w agendach Rady Żydowskiej dość szybko przestawało zapewniać ochronę przed wysiedleniem:
Niemcy przy selekcjach unieważniali kolejne dokumenty … Siódmego dnia akcji nakazano 3000 urzędnikom [Żydowskiej Samopomocy Społecznej] zdjąć opaski, byli już niepotrzebni. Ósmego dnia przestały być ważne zaświadczenia sklepów rozdzielczych. Dziesiątego dnia przestały być ważne zaświadczenia pracowników poczty … Ludzie stawali [w kolejce] z dokumentami, które poprzedniego dnia były dobre, dopiero parę godzin [temu] inny Niemiec uznał je, a już następnego dnia [inny] posyłał partię na Umschlagplatz” – pisał Samuel Puterman[5].
Akcja wysiedleńcza i praca w szopach całkowicie zmieniała dotychczasowy tryb życia getta. Do rozpoczęcia akcji ulice getta były zatłoczone tysiącami przechodniów, handlarzami ulicznymi, żebrakami. W czasie akcji Żydzi zatrudnieni w szopach przeprowadzali się do kamienic znajdujących się na wydzielonym terenie niemieckich przedsiębiorstw. Za pracę na akord dostawali przydział jedzenia, praktycznie nie opuszczali trenu szopu. Kwartały bloków i domy, w których mieściły się warsztaty, zostały odgrodzone płotami drewnianymi lub zasiekami z drutu kolczastego.
Szopy stały się schronieniem także dla działaczy podziemia żydowskiego. Dzięki kontaktom wielu znalazło schronienie w szopie Ostdeutsche Bautischlerei Werke (OBW), założonym w fabryce mebli przy ul. Gęsiej 30. Jej właścicielem był przedsiębiorca Aleksander Lejb Landau, który przed wojną był także działaczem społecznym związanym z ruchem syjonistycznym. W getcie został jednym z kierowników szopu OBW i kontynuował wsparcie działaczy konspiracyjnych. Szop OBW obok szopu szczotkarzy, jednej z ważniejszych lokalizacji na mapie getta warszawskiego w czasie powstania, stał się centrum działań konspiracyjnych.
Jeden z 3002
Dwudziestego piątego sierpnia, w upalny wtorek, w budynku przy ulicy Zamenhofa 19, gdzie mieściła się m.in. fabryka sztucznego miodu „Cukromiód”, rozpoczęła się blokada. Budynek został otoczony przez SS-manów. Mieszkańcy zostali wywołani na dziedziniec, a budynek był przeszukiwany w celu odnalezienia ukrywających się Żydów. Zgromadzeni na dziedzińcu byli gotowi, aby pokazać swoje zaświadczenia o pracy, jednak po ponad miesiącu trwania wysiedleń już mało które zaświadczenie rzeczywiście zabezpieczało przez transportem. W fabryce „Cukromiód” pracował m.in. Abram (Jakub) Krzepicki. Znalazł się pośród 3002 Żydów skierowanych tego dnia na Umschlagplatz, czyli plac przeładunkowy, z którego odchodziły pociągi do Treblinki. Jego dalsze losy pokazują, jak postawy ludności cywilnej i działaczy żydowskiego ruchu oporu, przeniknęły się. Pozornie odmienne, miały jednak ten sam cel, jakim było uniknięcie wysiedlenia.
Krzepicki urodził się 18 sierpnia 1915 r. w Praszce, dziś w województwie opolskim. Z zawodu był krawcem. W 1938 r. wstąpił do Wojska Polskiego, walczył w kampanii wrześniowej. Wzięty do niewoli, trafił do obozu jenieckiego przy ulicy Lipowej w Lublinie. Po zwolnieniu z niewoli próbował przedostać się przez Warszawę do rodziny w Gdańsku, został jednak w Warszawie. Niewiele wiadomo o jego losach w getcie warszawskim: gdzie mieszkał i pracował przed akcją, jak wyglądało jego życie prywatne. Sytuacja Krzepickiego, jako osoby spoza Warszawy – czyli bez kontaktów, zaplecza finansowego i towarzyskiego – na pewno nie była łatwa. A jednak zdołał dotrwać do 25 sierpnia we względnym zdrowiu.
Zaraz po trwającej dwadzieścia godzin podróży do obozu w Treblince, Krzepicki został wybrany do pracy przy uprzątaniu ciał osób, które zmarły (udusiły się) w transporcie. Z uwagi na znajomość niemieckiego został blokowym. Po kilku dniach skierowano go do Lumpenkommando – komanda sortującego ubrania po zamordowanych. Krzepicki spędził w obozie śmierci łącznie osiemnaście dni. W tym czasie, wysyłany do różnych prac, kilka razy mijał komory gazowe i zdołał zajrzeć do środka.
Zobaczyłem niezbyt obszerną salę – zwykłą salę kąpielową z całym normalnym wyposażeniem publicznego kąpieliska. Ściany były bardzo pięknie i starannie wyłożone białymi kafelkami. Podłoga ułożona była z czerwono-żółtych płytek terakoty. Z sufitu zwisały metalowe natryski ... i ... nic poza tym. Przytulny, czyściutki domek kąpielowy pośrodku zielonego lasu. Nic więcej nie było tu do oglądania. Dużo natomiast można było zobaczyć przed wejściem do tego „zakładu kąpielowego”. Niedaleko były góry gliny, a pod nimi – jeszcze otwarte, ogromne groby masowe, w których podówczas spoczywały już dziesiątki, może setki tysięcy „wykopanych”. Jak mi powiedziano, tu również odbywało się spalanie zwłok[6].
Krzepicki, będąc naocznym świadkiem zagłady, cały czas myślał o ucieczce. Na ile to możliwe, dystansował się od tego, co widział i robił, wyłączał emocje.
Właściwie wielu refleksji nie mogłem mieć. Nie miałem ani czasu, ani głowy do tego. Nie mogłem tego tak brać do serca. Coś we mnie cały czas mnie ostrzegało: uspokój nerwy, nie możesz się załamać. I słuchałem tego ostrzeżenia. Widząc sceny w baraku, słysząc rozmowy i płacze, cierpiałem bez miary. Patrzyłem na przepiękne dzieci, jak małe aniołki, na młode dziewczyny ledwo rozkwitłe, serce pękało we mnie z bólu i wściekłości, jak można tak niszczyć tyle piękna. I w tym samym czasie czerpałem z tego jedną naukę: uciec, uciec stąd, dożyć zemsty, zobaczyć jeszcze coś innego tymi oczami, które patrzą na to[7].
Zamiar ten udało mu się spełnić. Abram Krzepicki uciekł z obozu, chowając się pod posortowane ubrania wywożone z Treblinki. W ucieczce towarzyszyło mu jeszcze trzech innych mężczyzn. Kilka kilometrów od obozu wyskoczyli w pociągu i dalszą drogę pokonali pieszo. Przez kolejne tygodnie Krzepicki wędrował po wsiach, spotykając na swojej drodze różnych Polaków. Niektórzy z obawy o własne życie nie chcieli mieć z nim do czynienia, inni oczekiwali wysokiej zapłaty za pomoc. Znalazła się też chłopka, która podjęła się opieki nad uciekinierem, nie żądając zapłaty. Krzepicki kilka dni spędził w Stoczku Węgrowskim, gdzie wciąż jeszcze istniało getto; osiem dni ukrywał się u chłopki we wsi Wielga, skąd przewodnik pomógł mu dostać się do Warszawy. Udając szmuglera, Krzepicki wraz drugim uciekinierem i z przewodnikiem, wsiedli do pociągu jadącego ze stacji Ostrówek do Warszawy Głównej. Pierwsze trzy dni po powrocie do Warszawy Krzepicki spędził u przewodnika na Złotej. Stamtąd przeszedł na róg Żelaznej i Leszna i dołączył do grupy żydowskich robotników wracających z placówki do getta.
Kiedy Krzepicki dotarł do getta warszawskiego, był początek października 1942 r., a wielka akcja była już zakończona. Zamieszkał przy ul. Nalewki 37. Jego sąsiadką była członkini Oneg Szabat, Rachela Auerbach, która na zlecenie Tajnego Archiwum Getta przez kolejne miesiące spotykała się z Krzepickim i zapisywała jego relacje z obozu śmierci. To jej przekazał obrazy piekła, które widział i których sam doświadczył. Dokument przetrwał i jest znany jako relacja: Człowiek uciekł z Treblinek… rozmowy z powracającym.
Dalsze losy Abrama Jakuba Krzepickiego znamy także dzięki Racheli Auerbach, która po wojnie napisała reportaż z wizji lokalnej przeprowadzonej na terenie byłego obozu śmierci w Treblince. Kilka fragmentów poświęciła właśnie Krzepickiemu, swojemu pierwszemu przewodnikowi po piekle Treblinki. Jeszcze w obozie Krzepicki pragnął pomścić mordowanych na jego oczach Żydów, dlatego po powrocie do Warszawy szukał możliwości przyłączenia się do partyzantów i zorganizowania ataku na obóz śmierci. Kiedy ten plan okazał się nierealny, przyłączył się do działającego w getcie podziemia i ostatecznie zginął w powstaniu w 1943 r.
Jeszcze raz staje mi przed oczami obraz obozu śmierci, którego opisów wysłuchałam już tyle dziesiątków razy. […]w wyobraźni widzę i słyszę pierwszego, który stamtąd uciekł. Tego, którego wspomnienia o osiemnastu dniach spędzonych w Treblince zapisywałam i opracowywałam przez długie tygodnie jeszcze zimą przełomu 1942–1943 roku.
Nazywał się Abram Krzepicki.
Oboje pracowaliśmy w fabryce sztucznego miodu, mieszkaliśmy w tym samym „bloku mieszkalnym”. Teraz widzę go w pamięci – jeszcze żywego – stojącego w moim mieszkaniu. Niskiego wzrostu, z głową czarnych włosów i błyszczącymi niczym czarne diamenty młodymi oczami. Dwudziestopięcioletniego, krew z mlekiem: sam ogień. Ale mądrego niczym starzec, pewnego swych decyzji. Jak dojrzały człowiek. Dzięki temu udało mu się wydostać z obozu śmierci.
Jego twarz jaśnieje szczęściem. Trzyma w dłoni rewolwer, który żydowska szmuglerka przemyciła w bochenku chleba z polskiej strony. Jedna z pierwszych „dostaw broni” dla organizacji bojowej.
I już mamy pierwsze rezultaty – Niemców zastrzelonych podczas drugiej akcji wysiedleńczej, w styczniu 1943 roku. Opowiada mi o pierwszych walkach i zachłystuje się z podniecenia.
Służył w Wojsku Polskim, posługuje się fachową terminologią. Najgorętszym jego marzeniem jest, by w porozumieniu z leśnymi zorganizować napad na Treblinkę. Teraz dowiaduję się, że to samo marzenie mieli żydowscy robotnicy w obozie śmierci, w środku. Liczyli na sowiecki desant. Na atak partyzantów. Liczyli, że skuszą ich pokaźne środki, które mogą tu zdobyć dla swojej sprawy. Niestety, kalkulacje te zawiodły.
Krzepicki planował dołączyć do grupy, która przebijała się na Węgry. Później, w marcu, wychodzę na polską stronę, chcę mu pomóc się tu przedostać, wierząc, że należy ratować go jako świadka. Wszystkie plany spełzają jednak na niczym. Już stał się zdyscyplinowanym członkiem Organizacji Bojowej. Jego miejsce jest w getcie. Jego losem jest zginąć w powstaniu jako bojowiec.
W ten sposób Abram Krzepicki, jeden z pionierów zbrojnego oporu, nie dożył ani powstania w Treblince, ani późniejszego – dla nas zbyt późnego – upadku Hitlera. Nie dożył, by stać się przewodnikiem dzisiejszej ekspedycji do Treblinki. Jednego tylko dożył. Pasywną, zrezygnowaną męczeńską śmierć w Treblince zamienił na śmierć aktywną, bohaterską i piękną – jako bojownik powstania w getcie warszawskim.
Niech jego imię będzie wspominane wśród imion bojowników[8].
Bibliografia:
Archiwum Ringelbluma, tom 13: Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć. Pomiechówek, Chełmno nad Nerem, Treblinka, opr. Ewa Wiatr, Barbara Engelking, Alina Skibińska, 2013.
Rachela Auerbach, Demon czynu, czyli szopomania, „Nasze Słowo”, 1948.
Rachela Auerbach, Treblinka. Reportaż, „Zagłada Żydów. Studia i materiały” 2012, nr 12.
Rachela Auerbach, Pisma z getta warszawskiego, opr. Karolina Szymaniak, 2016
Hersz Berliński, Z dziennika członka komendy ŻOB, BŻIH, 2 (50), 1964.
Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym getcie, 2013.
Maria Ferenc, „Każdy myśli co z nami będzie”. Mieszkańcy getta warszawskiego wobec wiadomości o wojnie i Zagładzie, 2021.
Samuel Purtman, Pamiętniki z getta warszawskiego, opr. Michał Grynberg, 1993.
Przypisy:
[1] Hersz Berliński, Z dziennika członka komendy ŻOB, BŻIH, 2 (50), 1964, s. 4.
[2] Rachela Auerbach, Pisma z getta warszawskiego, opr. Karolina Szymaniak, 2016, s. 139.
[3] Rachela Auerbach, Demon czynu, czyli szopomania, „Nasze Słowo”, 1948, s. 16-17.
[4] Auerbach, Pisma z getta warszawskiego, s. 214.
[5] Samuel Purtman, Pamiętniki z getta warszawskiego, opr. Michał Grynberg, 1993, s. 160.
[6] Archiwum Ringelbluma, tom 13: Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć. Pomiechówek, Chełmno nad Nerem, Treblinka, opr. Ewa Wiatr, Barbara Engelking, Alina Skibińska, 2013, s. 174.
[7] Archiwum Ringelbluma, tom 13, s. 179.
[8] Rachela Auerbach, Treblinka. Reportaż, „Zagłada Żydów. Studia i materiały” 2012, nr 12, s. 32-33.